Ciekawie
toczy się dyskusja przy okazji 25 rocznicy obalenia muru berlińskiego. http://www.rp.pl/artykul/28,1156340.html
Większość
zwraca uwagę co przy tej okazji mówi b. gensek Gorbaczow. A on zwyczajnie
dorabia do emerytury. Co mu jeszcze do szczęścia brakuje? Jako polityk osiągnął
więcej niż wielu uznanych już za postaci historyczne. Był przywódcą jednego z największych
mocarstw światowych. Za swe dokonania polityczne otrzymał pokojową nagrodę
Nobla. Od jego decyzji zależało, czy Niemcy połączą się w jedno państwo po
przegranej II wojnie światowej, czy dalej będą karane podziałem na dwa państwa.
Niemcy to doceniają. Dzisiaj Gorbaczow jest zainteresowany zmianą oceny jego
postępowania ze strony rodaków, którzy ciągle mają mu za złe, że doprowadził do
rozpadu ZSRR.
Większość z
nas pamięta rok 1989 z własnych obserwacji. Dzisiaj zastanawia się co z tego
przeszło do historii podręcznikowej? Co z tego szło na żywioł, a co było
starannie reżyserowane? W powszechnej ocenie nie ma wiedzy o tym, kiedy
rozpoczęły się światowe przygotowania do tego co nastąpiło jesienią 1989 roku? Czyli
do demontażu bloku wschodniego. Rozpiętość ocen sięga kilku lat. Najwcześniejsza
znana data to 1984 rok. Jak było naprawdę? Jaką rolę odegrała w tym procesie
Polska? Co zrobiliśmy żeby zapewnić sobie należne miejsce w historii? Co
przeoczyliśmy? Czy możemy w sposób odpowiedzialny mówić, że rok 1980 i 1989 to
był żywioł, czy starannie przygotowane działanie? Jeśli tak, to przez kogo? Z
uwagi na dostępność do materiałów źródłowych jest to zadanie dla historyków. Bo
rozpiętość ocen indywidualnych jest olbrzymia.
Dzisiaj mamy
do rozstrzygnięcia inny dylemat: co zrobiliśmy z Polską przez te 25 lat? I tu
mamy poważny problem. W 1989 roku Polska była krajem przemysłowo-rolniczym,
przeżywającym podobnie jak inne kraje bloku wschodniego, poważny kryzys gospodarczy.
W wyniku porozumienia politycznego między rządzącą PZPR a opozycją polityczną doszło
do zmiany warty. Wykorzystano entuzjazm społeczny, bo czas pokazał, że była to
zmiana fasadowa. Większość wystawionych na pierwszą linię miała przeszłość
partyjną, przynależność do PZPR i jej przybudówek ZSL i SD. Byli tacy, którzy
się z tym nie kryli, ale byli też tacy, którzy ten fakt wstydliwie ukrywali. Trudno
było ten fakt ukryć, bo legitymacje partyjne miało około 3,5 mln pracujących. Nie
zmieni tego fakt masowego zdawania legitymacji partyjnych pod koniec istnienia
PRL-u.
Mentalności i
poglądów człowieka nie da się zmienić z dnia na dzień. W 1989 roku i w latach
następnych od władzy odsunięto jedynie aparat partyjny. Nie ruszono w zasadzie
kierownictwa zakładów pracy i administracji państwowej i samorządowej. Ten
proces rozłożono na lata. Ale już ta zmiana spowodowała, że nastąpiła
zasadnicza zmiana w ocenie naszego narodowego stanu posiadania. Zaczęto wdrukowywać
społeczeństwu, że to co zrobiliśmy i do czego doszliśmy przez 45 powojennych lat
jest g…o warte. Na tej podstawie przystąpiono na skalę masową do tzw.
przekształceń własnościowych, bardziej znanych jako wyprzedaż majątku narodowego
za przysłowiową złotówkę, a tak naprawdę za bezcen. W późniejszych latach
podejmowano próby pociągnięcia realizatorów do odpowiedzialności konstytucyjnej
bądź karnej, ale znowu sądy, które ominęła procedura lustracyjna, się temu skutecznie
przeciwstawiły.
Drugim
problemem, o skali którego większość z nas nie miała wówczas zielonego pojęcia,
było uwikłanie społeczeństwa we współpracę ze służbą bezpieczeństwa. Ci
osławieni „tajni współpracownicy”, czy „kontakty operacyjne”. Podejmowane próby
wyczyszczenia tej „stajni Augiasza” spełzły na niczym. Za to można po dzień
dzisiejszy polityków szachować tzw. teczkami. Okazuje się, że te teczki mają
swoje kopie w Moskwie, Berlinie, nie jest wykluczone, że mają je w Izraelu i
Waszyngtonie. Do tego dochodzą jeszcze „zbiory prywatne”. Zawdzięczamy to w
dużej mierze bałaganowi stworzonemu przez służby specjalne w pierwszych latach
transformacji ustrojowej. Szantaż kryje się za różnymi aferami gospodarczymi,
które nękają Polskę od ponad 20 lat. Tu należy też szukać podstaw dziwnych
decyzji Sejmu, kolejnych rządów i poszczególnych prominentnych osób. Wolny
rynek w naszych realiach sprowadził się do likwidacji większości zakładów
produkcyjnych, masowego wzrostu bezrobocia, wielomilionowej emigracji
zarobkowej, itd. Obowiązywało hasło, że to wszystko co było dotychczas naszym
miejscem pracy, a dla budżetu źródłem liczącego się dochodu, jest nierentowne. W
zamian zaczęły powstawać montownie wyrobów finalnych, co zawdzięczamy taniej krajowej
sile roboczej. Jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać filie zagranicznych
banków. Kolejnym posunięciem było budowanie tzw. sklepów
wielkopowierzchniowych, czyli mówiąc ludzkim językiem hipermarketów. Z każdego
z tych przedsięwzięć biznesowych zyski odprowadzane są zagranicę. Nasz sukces
miał polegać na tym, że światowe koncerny zechciały u nas postawić kolejną
montownię i dać zatrudnienie dla kilkuset ludzi. Szło to o tyle łatwo, że przez
długie lata na rynku pracy byli ludzie wykształceni w sieci szkolnictwa
zawodowego i przyzakładowego. Ale ten rezerwuar z czasem zaczął się wyczerpywać.
Zaczęły wzrastać roszczenia pracowników, wobec czego koncerny zaczęły przenosić
swoje biznesy dalej na wschód. To znowu skutkuje wzrostem bezrobocia w Polsce.
Kryzys w jaki popadła Europa spowodował, że nawet banki wycofują się już z Polski.
Jednym z
podstawowych zarzutów wysuwanych zwłaszcza przez opozycję jest brak ochrony
rynku krajowego przed inwazją kapitału obcego. Rozpanoszyły się banki, przemysł
i sklepy, mające umocowanie w kapitale obcym. My stanowimy tylko siłę roboczą.
Zyski są konsumowane zagranicą, a nieszczęścia dopełnia fakt, że dzięki
niekorzystnym przepisom nie zostają u nas nawet godziwe podatki. Prosto liczone
straty to miliardy złotych w skali roku.
To trwa od lat. A decydenci czują się
niewinni i bezkarni.
stary.piernik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz