czwartek, 13 listopada 2014

Najważniejszy jest dobry tytuł, no może nie zawsze



Ciekawie toczy się dyskusja przy okazji 25 rocznicy obalenia muru berlińskiego. http://www.rp.pl/artykul/28,1156340.html
Większość zwraca uwagę co przy tej okazji mówi b. gensek Gorbaczow. A on zwyczajnie dorabia do emerytury. Co mu jeszcze do szczęścia brakuje? Jako polityk osiągnął więcej niż wielu uznanych już za postaci historyczne. Był przywódcą jednego z największych mocarstw światowych. Za swe dokonania polityczne otrzymał pokojową nagrodę Nobla. Od jego decyzji zależało, czy Niemcy połączą się w jedno państwo po przegranej II wojnie światowej, czy dalej będą karane podziałem na dwa państwa. Niemcy to doceniają. Dzisiaj Gorbaczow jest zainteresowany zmianą oceny jego postępowania ze strony rodaków, którzy ciągle mają mu za złe, że doprowadził do rozpadu ZSRR.
Większość z nas pamięta rok 1989 z własnych obserwacji. Dzisiaj zastanawia się co z tego przeszło do historii podręcznikowej? Co z tego szło na żywioł, a co było starannie reżyserowane? W powszechnej ocenie nie ma wiedzy o tym, kiedy rozpoczęły się światowe przygotowania do tego co nastąpiło jesienią 1989 roku? Czyli do demontażu bloku wschodniego. Rozpiętość ocen sięga kilku lat. Najwcześniejsza znana data to 1984 rok. Jak było naprawdę? Jaką rolę odegrała w tym procesie Polska? Co zrobiliśmy żeby zapewnić sobie należne miejsce w historii? Co przeoczyliśmy? Czy możemy w sposób odpowiedzialny mówić, że rok 1980 i 1989 to był żywioł, czy starannie przygotowane działanie? Jeśli tak, to przez kogo? Z uwagi na dostępność do materiałów źródłowych jest to zadanie dla historyków. Bo rozpiętość ocen indywidualnych jest olbrzymia.
Dzisiaj mamy do rozstrzygnięcia inny dylemat: co zrobiliśmy z Polską przez te 25 lat? I tu mamy poważny problem. W 1989 roku Polska była krajem przemysłowo-rolniczym, przeżywającym podobnie jak inne kraje bloku wschodniego, poważny kryzys gospodarczy. W wyniku porozumienia politycznego między rządzącą PZPR a opozycją polityczną doszło do zmiany warty. Wykorzystano entuzjazm społeczny, bo czas pokazał, że była to zmiana fasadowa. Większość wystawionych na pierwszą linię miała przeszłość partyjną, przynależność do PZPR i jej przybudówek ZSL i SD. Byli tacy, którzy się z tym nie kryli, ale byli też tacy, którzy ten fakt wstydliwie ukrywali. Trudno było ten fakt ukryć, bo legitymacje partyjne miało około 3,5 mln pracujących. Nie zmieni tego fakt masowego zdawania legitymacji partyjnych pod koniec istnienia PRL-u.
Mentalności i poglądów człowieka nie da się zmienić z dnia na dzień. W 1989 roku i w latach następnych od władzy odsunięto jedynie aparat partyjny. Nie ruszono w zasadzie kierownictwa zakładów pracy i administracji państwowej i samorządowej. Ten proces rozłożono na lata. Ale już ta zmiana spowodowała, że nastąpiła zasadnicza zmiana w ocenie naszego narodowego stanu posiadania. Zaczęto wdrukowywać społeczeństwu, że to co zrobiliśmy i do czego doszliśmy przez 45 powojennych lat jest g…o warte. Na tej podstawie przystąpiono na skalę masową do tzw. przekształceń własnościowych, bardziej znanych jako wyprzedaż majątku narodowego za przysłowiową złotówkę, a tak naprawdę za bezcen. W późniejszych latach podejmowano próby pociągnięcia realizatorów do odpowiedzialności konstytucyjnej bądź karnej, ale znowu sądy, które ominęła procedura lustracyjna, się temu skutecznie przeciwstawiły.
Drugim problemem, o skali którego większość z nas nie miała wówczas zielonego pojęcia, było uwikłanie społeczeństwa we współpracę ze służbą bezpieczeństwa. Ci osławieni „tajni współpracownicy”, czy „kontakty operacyjne”. Podejmowane próby wyczyszczenia tej „stajni Augiasza” spełzły na niczym. Za to można po dzień dzisiejszy polityków szachować tzw. teczkami. Okazuje się, że te teczki mają swoje kopie w Moskwie, Berlinie, nie jest wykluczone, że mają je w Izraelu i Waszyngtonie. Do tego dochodzą jeszcze „zbiory prywatne”. Zawdzięczamy to w dużej mierze bałaganowi stworzonemu przez służby specjalne w pierwszych latach transformacji ustrojowej. Szantaż kryje się za różnymi aferami gospodarczymi, które nękają Polskę od ponad 20 lat. Tu należy też szukać podstaw dziwnych decyzji Sejmu, kolejnych rządów i poszczególnych prominentnych osób. Wolny rynek w naszych realiach sprowadził się do likwidacji większości zakładów produkcyjnych, masowego wzrostu bezrobocia, wielomilionowej emigracji zarobkowej, itd. Obowiązywało hasło, że to wszystko co było dotychczas naszym miejscem pracy, a dla budżetu źródłem liczącego się dochodu, jest nierentowne. W zamian zaczęły powstawać montownie wyrobów finalnych, co zawdzięczamy taniej krajowej sile roboczej. Jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać filie zagranicznych banków. Kolejnym posunięciem było budowanie tzw. sklepów wielkopowierzchniowych, czyli mówiąc ludzkim językiem hipermarketów. Z każdego z tych przedsięwzięć biznesowych zyski odprowadzane są zagranicę. Nasz sukces miał polegać na tym, że światowe koncerny zechciały u nas postawić kolejną montownię i dać zatrudnienie dla kilkuset ludzi. Szło to o tyle łatwo, że przez długie lata na rynku pracy byli ludzie wykształceni w sieci szkolnictwa zawodowego i przyzakładowego. Ale ten rezerwuar z czasem zaczął się wyczerpywać. Zaczęły wzrastać roszczenia pracowników, wobec czego koncerny zaczęły przenosić swoje biznesy dalej na wschód. To znowu skutkuje wzrostem bezrobocia w Polsce. Kryzys w jaki popadła Europa spowodował, że nawet banki wycofują się już z Polski.  
Jednym z podstawowych zarzutów wysuwanych zwłaszcza przez opozycję jest brak ochrony rynku krajowego przed inwazją kapitału obcego. Rozpanoszyły się banki, przemysł i sklepy, mające umocowanie w kapitale obcym. My stanowimy tylko siłę roboczą. Zyski są konsumowane zagranicą, a nieszczęścia dopełnia fakt, że dzięki niekorzystnym przepisom nie zostają u nas nawet godziwe podatki. Prosto liczone straty to miliardy złotych w skali roku. 
To trwa od lat. A decydenci czują się niewinni i bezkarni. 

stary.piernik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja dotycząca plików cookies: