czwartek, 28 grudnia 2017

Minął rok, tym razem 2017_1

Jak zwykle nastał więc czas podsumowań. 
Miniony rok należał do burzliwych, chociaż bez znaczących jeszcze następstw. Ciągle przypomina to burzę w szklance wody, ale jest coraz więcej komentarzy sugerujących, że problemy kumulują się i wkrótce muszą znaleźć ujście. Na czym to będzie polegało? Tego nikt nie wie, poza tymi którzy są kreatorami rzeczywistości.
Media, które od zawsze są źródłem manipulacji twierdzą, że Polacy są coraz bardziej podzieleni. Mam pytanie, na jakiej podstawie wysnuto to twierdzenie? Przecież nie jesteśmy „robieni” z jednej matrycy. Każdy z nas jest inny i ma prawo do własnego zdania. Skoro tak, to nie możemy i nie powinniśmy być jednomyślni. Ale … mamy wspólną Ojczyznę i wszystko co robimy, musimy i powinniśmy robić dla jej dobra i chwały, a co najważniejsze, nie powinniśmy pod żadnym pozorem jej szkodzić. 
Tak poza wszystkim, ilu z nas ma świadomość, że jest to element „pedagogiki wstydu” którą wtłacza się nam od lat do głów? https://www.salon24.pl/u/jlackowski/288285,pedagogika-wstydu

Nie odniosę się do wszystkich spraw z którymi zetknęliśmy się w minionym roku, ale prawdopodobnie będą one przedmiotem mojej uwagi później.

Na podwórku krajowym dobiega końca formalna reforma sądownictwa. Prezydent podpisał ustawy o SN i KRS i nie ma znaczenia, czy zrobił tak bo to były „jego” ustawy, czy też nie mógł postąpić inaczej.
Bądźmy realistami, ustawy nie spowodują automatycznie, że będziemy mieli do czynienia w sądownictwie z nowymi ludźmi. Ten proces zmiany nawyków i zachowań stanu sędziowskiego będzie trwał latami i nie zmienią go ewentualne pokazówki. Warto też mieć świadomość, że zapisy ustawy i ich interpretacja to dwa różne światy. Do ustaw muszą powstać przepisy wykonawcze, a przy tym wszystkim stan sędziowski nie zrezygnował z obrony swego stanu posiadania i będzie próbował wykorzystać wszelkie dostępne środki w kraju i zagranicą, z czym mamy do czynienia od dawna, w myśl hasła „ulica i zagranica”. Pod tym względem należymy do niechlubnych wyjątków, bo opozycja próbuje rozgrywać sprawy polskie wykorzystując instytucje zagraniczne, a także obce rządy które przy okazji rozgrywają Polskę dla własnych partykularnych interesów. Inne państwa europejskie próbom ingerencji zewnętrznej w ich sprawy wewnętrzne mówią zdecydowane nie! Przykładem choćby Hiszpania. http://natemat.pl/219073,egzekwowanie-wartosci-ue-to-nie-to-samo-co-interwencja-ws-integralnosci-panstwa-polska-i-katalonia-okiem-brukseli
Przy okazji ujawniany jest bełkot płynący z Brukseli, nowomowa o „wartościach” które nigdzie nie zostały jasno określone, ale są skrzętnie wykorzystywane jako młotek do walenia po głowie opornych.

Warto zwrócić uwagę na brak konsekwencji i logiki w poczynaniach totalnej opozycji. Z jednej strony uważają dzisiaj, że Trybunał Konstytucyjny stał się „pisowskim sądem partyjnym”, a z drugiej strony jednym z podstawowych warunków ugłaskania opozycji ma być opublikowanie wyroków TK z czasów końcowej prezesury sędziego Rzeplińskiego.
Często mówi się o nowej Targowicy. Różnica polega na tym, że targowiczanom z czasów I Rzeczypospolitej sprawiedliwość wymierzyła ulica, nie czekając na wyroki sądów. Wtedy nie było taryfy ulgowej dla nikogo.

W mijającym roku byliśmy świadkami posunięcia które dalej, dla fanów dobrej zmiany, jest nie do końca zrozumiałe. Zaczęło się pozornie niewinnie, od zapowiedzi, na początku roku, rekonstrukcji rządu Beaty Szydło. Zamiar wydawał się jak najbardziej celowy, bo nie każdy członek tego rządu należycie wypełniał swoje obowiązki, a ściślej odpowiadał naszym wyobrażeniom o funkcjonowaniu na zajmowanym stanowisku. Ciągłe powtarzanie, że rekonstrukcja nastąpi, stało się nużące. Po wniosku opozycji o wotum nieufności wydawało się, że będzie na jakiś czas spokój, bo wszyscy mieli świadomość, że opozycja jest za słaba żeby obalić rząd. Ku zaskoczeniu wszystkich prezes PiS zrobił własnoręcznie to czego nie zdołała opozycja. Beata Szydło z własnej woli, przy bardzo wysokim, ba rosnącym poparciu dla jej rządu, złożyła rezygnację z funkcji premiera. Stało się to w kilka godzin po obronieniu jej rządu w Sejmie. Pozornie logiki w tym za grosz, ale z upływem czasu okazało się, że Becia jest zmęczona, a na dodatek nie radzi sobie z chłopami, którzy w jej rządzie ustawicznie żarli się o łupy i wpływy. Prezes uznał, że w tej sytuacji trzeba wymienić kierownika. Zrobiono to w najmniej zrozumiały dla elektoratu sposób. Zmian, poza kosmetycznymi, nie ma i nie wiadomo kiedy i w jakim stopniu nastąpią. Są obietnice, czyli trwają targi, a ich wynik zadecyduje jaką samodzielność decyzyjną będzie miał nowy premier. Na dodatek odwołane osoby, poza panią Witek, pozostały w składzie „nowego/starego” rządu. Póki co do zmiany dorobiono ideologię która dalej niewielu przekonuje. Jest ona o tyle zastanawiająca, że odwołuje się do wydarzeń które rzekomo mają nastąpić jeszcze za kadencji tego parlamentu. Futurologią się nie zajmuję, chwilowo.

W tle tej szopki trwa wojna o wpływy miedzy rządem a prezydentem, wojna wzmacniana osobistymi animozjami między prezydentem a ministrem obrony narodowej. Bierze ona swój początek w złym skrojeniu konstytucji z 1997 roku. Podziały kompetencyjne między rządem a prezydentem były pisane pod inne układy personalno-polityczne. W międzyczasie Polska przystąpiła do NATO i UE, a tego konstytucja z 1997 roku nie uwzględniała. W obecnym układzie politycznym nie ma raczej szans na zmianę konstytucji, więc prezydent, poprzez falandyzację prawa, usiłuje przejąć nowe dla siebie obszary, co ze zrozumiałych względów napotyka na opór koalicji rządzącej. Prezydent, który wywodzi się z obozu dobrej zmiany
/co nie do końca jest prawdą/ zaczął nagle szkodzić rządowi. Powodów tego zachowania wielu nie rozumie, chociaż się domyśla.

Z mojego punktu widzenia rozbudowa kompetencji kancelarii prezydenta i BBN stoi w jaskrawej sprzeczności z deklaracjami o odchudzaniu administracji państwowej. Zachodzi tu widoczne gołym okiem dublowanie stanowisk i nakładanie się kompetencji prezydenta i rządu.
Prezydent może pełnić swą funkcję jeszcze jedną kadencję ale ma złych doradców, którzy chcą zaspokoić własne ambicje polityczne, nie mając często wystarczających kwalifikacji. Być może ci doradcy uznali, że prezydent nie powinien swej przyszłości wiązać z PiS, a zamiast tego zbudować własne zaplecze polityczne. Jest to jednak plan z kategorii science fiction. Prezydent nie chce przyjąć do wiadomości, że znalazł się w sytuacji osoby której nikt nie kocha ba, nie zwiąże z nim swej przyszłości, zwłaszcza politycznej. Z czego więc budować to zaplecze polityczne? Czyim kosztem? Stąd niestabilność zachowań prezydenta. Przebija się też inna opcja, że prezydent nie będzie starał się o reelekcję. Sprzeciwia się też żona pana prezydenta. Czemu wobec tego ma służyć całe zamieszanie? A może prezydentowi obiecano prestiżowe i atrakcyjne finansowo stanowisko w strukturach unijnych czy europejskich? Jeśli tak to za jaką cenę? Ile w tym wszystkim prawdy, a ile dezinformacji? Komentatorzy zwracają uwagę, że prezydent ma pod górkę i z tego powodu, że „… W jego środowisku rodzinnym, koleżeńskim, towarzyskim - sami kodowcy, europejczycy, internacjonaliści, i ludzie Nowoczesnej. Oni są wściekli, bo przez pińcet plus taniej służby domowej nie ma skąd brać. Można z Ukrainy, ale to strach jednak.”
Z podwórka krajowego odnotować należy także zmiany po stronie opozycji. Krótko rzecz ujmując, opozycja nie jest w stanie się odrodzić. Degrengolada trwa w najlepsze. Nie pomagają zmiany nazw partii, wymiana szefów, szukanie wsparcia zagranicą. Wszystko na nic. Trwają wycieczki, czy raczej pielgrzymki, posłów i senatorów do ugrupowań lepiej prosperujących politycznie. Niektórzy komentatorzy zastanawiają się czy tym sposobem koalicja rządząca, przed końcem kadencji, nie osiągnie w Sejmie większości konstytucyjnej? Jeśli tak to czy zechce to zdyskontować? 

stary.piernik 

cdn 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja dotycząca plików cookies: