Jak zwykle nastał
więc czas podsumowań.
Miniony rok należał do burzliwych, chociaż bez znaczących
jeszcze następstw. Ciągle przypomina to burzę w szklance wody, ale jest coraz
więcej komentarzy sugerujących, że problemy kumulują się i wkrótce muszą
znaleźć ujście. Na czym to będzie polegało? Tego nikt nie wie, poza tymi którzy
są kreatorami rzeczywistości.
Media, które
od zawsze są źródłem manipulacji twierdzą, że Polacy są coraz bardziej
podzieleni. Mam pytanie, na jakiej podstawie wysnuto to twierdzenie? Przecież
nie jesteśmy „robieni” z jednej matrycy. Każdy z nas jest inny i ma prawo do
własnego zdania. Skoro tak, to nie możemy i nie powinniśmy być jednomyślni. Ale
… mamy wspólną Ojczyznę i wszystko co robimy, musimy i powinniśmy robić dla jej
dobra i chwały, a co najważniejsze, nie powinniśmy pod żadnym pozorem jej szkodzić.
Tak poza wszystkim, ilu z nas ma świadomość, że jest to element „pedagogiki
wstydu” którą wtłacza się nam od lat do głów? https://www.salon24.pl/u/jlackowski/288285,pedagogika-wstydu
Nie odniosę
się do wszystkich spraw z którymi zetknęliśmy się w minionym roku, ale
prawdopodobnie będą one przedmiotem mojej uwagi później.
Na podwórku
krajowym dobiega końca formalna reforma sądownictwa. Prezydent podpisał ustawy
o SN i KRS i nie ma znaczenia, czy zrobił tak bo to były „jego” ustawy, czy też
nie mógł postąpić inaczej.
Bądźmy
realistami, ustawy nie spowodują automatycznie, że będziemy mieli do czynienia w
sądownictwie z nowymi ludźmi. Ten proces zmiany nawyków i zachowań stanu
sędziowskiego będzie trwał latami i nie zmienią go ewentualne pokazówki. Warto
też mieć świadomość, że zapisy ustawy i ich interpretacja to dwa różne światy.
Do ustaw muszą powstać przepisy wykonawcze, a przy tym wszystkim stan
sędziowski nie zrezygnował z obrony swego stanu posiadania i będzie próbował
wykorzystać wszelkie dostępne środki w kraju i zagranicą, z czym mamy do
czynienia od dawna, w myśl hasła „ulica i zagranica”. Pod tym względem należymy
do niechlubnych wyjątków, bo opozycja próbuje rozgrywać sprawy polskie
wykorzystując instytucje zagraniczne, a także obce rządy które przy okazji rozgrywają
Polskę dla własnych partykularnych interesów. Inne państwa europejskie próbom
ingerencji zewnętrznej w ich sprawy wewnętrzne mówią zdecydowane nie! Przykładem
choćby Hiszpania. http://natemat.pl/219073,egzekwowanie-wartosci-ue-to-nie-to-samo-co-interwencja-ws-integralnosci-panstwa-polska-i-katalonia-okiem-brukseli
Przy okazji
ujawniany jest bełkot płynący z Brukseli, nowomowa o „wartościach” które
nigdzie nie zostały jasno określone, ale są skrzętnie wykorzystywane jako
młotek do walenia po głowie opornych.
Warto zwrócić
uwagę na brak konsekwencji i logiki w poczynaniach totalnej opozycji. Z jednej
strony uważają dzisiaj, że Trybunał Konstytucyjny stał się „pisowskim sądem
partyjnym”, a z drugiej strony jednym z podstawowych warunków ugłaskania
opozycji ma być opublikowanie wyroków TK z czasów końcowej prezesury sędziego
Rzeplińskiego.
Często mówi
się o nowej Targowicy. Różnica polega na tym, że targowiczanom z czasów I
Rzeczypospolitej sprawiedliwość wymierzyła ulica, nie czekając na wyroki sądów.
Wtedy nie było taryfy ulgowej dla nikogo.
W mijającym
roku byliśmy świadkami posunięcia które dalej, dla fanów dobrej zmiany, jest
nie do końca zrozumiałe. Zaczęło się pozornie niewinnie, od zapowiedzi, na
początku roku, rekonstrukcji rządu Beaty Szydło. Zamiar wydawał się jak
najbardziej celowy, bo nie każdy członek tego rządu należycie wypełniał swoje
obowiązki, a ściślej odpowiadał naszym wyobrażeniom o funkcjonowaniu na
zajmowanym stanowisku. Ciągłe powtarzanie, że rekonstrukcja nastąpi, stało się
nużące. Po wniosku opozycji o wotum nieufności wydawało się, że będzie na jakiś
czas spokój, bo wszyscy mieli świadomość, że opozycja jest za słaba żeby obalić
rząd. Ku zaskoczeniu wszystkich prezes PiS zrobił własnoręcznie to czego nie
zdołała opozycja. Beata Szydło z własnej woli, przy bardzo wysokim, ba rosnącym
poparciu dla jej rządu, złożyła rezygnację z funkcji premiera. Stało się to w
kilka godzin po obronieniu jej rządu w Sejmie. Pozornie logiki w tym za grosz,
ale z upływem czasu okazało się, że Becia jest zmęczona, a na dodatek nie radzi
sobie z chłopami, którzy w jej rządzie ustawicznie żarli się o łupy i wpływy.
Prezes uznał, że w tej sytuacji trzeba wymienić kierownika. Zrobiono to w
najmniej zrozumiały dla elektoratu sposób. Zmian, poza kosmetycznymi, nie ma i
nie wiadomo kiedy i w jakim stopniu nastąpią. Są obietnice, czyli trwają targi,
a ich wynik zadecyduje jaką samodzielność decyzyjną będzie miał nowy premier. Na
dodatek odwołane osoby, poza panią Witek, pozostały w składzie „nowego/starego”
rządu. Póki co do zmiany dorobiono ideologię która dalej niewielu przekonuje.
Jest ona o tyle zastanawiająca, że odwołuje się do wydarzeń które rzekomo mają
nastąpić jeszcze za kadencji tego parlamentu. Futurologią się nie zajmuję,
chwilowo.
W tle tej
szopki trwa wojna o wpływy miedzy rządem a prezydentem, wojna wzmacniana
osobistymi animozjami między prezydentem a ministrem obrony narodowej. Bierze
ona swój początek w złym skrojeniu konstytucji z 1997 roku. Podziały
kompetencyjne między rządem a prezydentem były pisane pod inne układy
personalno-polityczne. W międzyczasie Polska przystąpiła do NATO i UE, a tego
konstytucja z 1997 roku nie uwzględniała. W obecnym układzie politycznym nie ma
raczej szans na zmianę konstytucji, więc prezydent, poprzez falandyzację prawa,
usiłuje przejąć nowe dla siebie obszary, co ze zrozumiałych względów napotyka
na opór koalicji rządzącej. Prezydent, który wywodzi się z obozu dobrej zmiany
/co nie do końca jest prawdą/ zaczął nagle szkodzić rządowi. Powodów tego zachowania wielu nie rozumie, chociaż się domyśla.
/co nie do końca jest prawdą/ zaczął nagle szkodzić rządowi. Powodów tego zachowania wielu nie rozumie, chociaż się domyśla.
Z mojego
punktu widzenia rozbudowa kompetencji kancelarii prezydenta i BBN stoi w
jaskrawej sprzeczności z deklaracjami o odchudzaniu administracji państwowej. Zachodzi
tu widoczne gołym okiem dublowanie stanowisk i nakładanie się kompetencji
prezydenta i rządu.
Prezydent
może pełnić swą funkcję jeszcze jedną kadencję ale ma złych doradców, którzy
chcą zaspokoić własne ambicje polityczne, nie mając często wystarczających
kwalifikacji. Być może ci doradcy uznali, że prezydent nie powinien swej
przyszłości wiązać z PiS, a zamiast tego zbudować własne zaplecze polityczne.
Jest to jednak plan z kategorii science fiction. Prezydent nie chce przyjąć do
wiadomości, że znalazł się w sytuacji osoby której nikt nie kocha ba, nie
zwiąże z nim swej przyszłości, zwłaszcza politycznej. Z czego więc budować to zaplecze
polityczne? Czyim kosztem? Stąd niestabilność zachowań prezydenta. Przebija się
też inna opcja, że prezydent nie będzie starał się o reelekcję. Sprzeciwia się
też żona pana prezydenta. Czemu wobec tego ma służyć całe zamieszanie? A może
prezydentowi obiecano prestiżowe i atrakcyjne finansowo stanowisko w
strukturach unijnych czy europejskich? Jeśli tak to za jaką cenę? Ile w tym
wszystkim prawdy, a ile dezinformacji? Komentatorzy zwracają uwagę, że prezydent
ma pod górkę i z tego powodu, że „… W jego
środowisku rodzinnym, koleżeńskim, towarzyskim - sami kodowcy, europejczycy,
internacjonaliści, i ludzie Nowoczesnej. Oni są wściekli, bo przez pińcet plus
taniej służby domowej nie ma skąd brać. Można z Ukrainy, ale to strach jednak.”
Z podwórka krajowego odnotować należy także zmiany po
stronie opozycji. Krótko rzecz ujmując, opozycja nie jest w stanie się
odrodzić. Degrengolada trwa w najlepsze. Nie pomagają zmiany nazw partii, wymiana
szefów, szukanie wsparcia zagranicą. Wszystko na nic. Trwają wycieczki, czy
raczej pielgrzymki, posłów i senatorów do ugrupowań lepiej prosperujących
politycznie. Niektórzy komentatorzy zastanawiają się czy tym sposobem koalicja
rządząca, przed końcem kadencji, nie osiągnie w Sejmie większości
konstytucyjnej? Jeśli tak to czy zechce to zdyskontować? stary.piernik
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz