Przyglądam się wydarzeniom ostatnich dni i
tygodni i powiem krótko, za wcześnie na pogrzeb.
To nie przejęzyczenie. Nie
chowajcie jeszcze PO, PSL, czy SLD. Innych też. Oni żyją i przeżywają tylko szok
powyborczy. Teraz gorączkowo poszukują przyczyn przegranej i kombinują co
zrobić, żeby wyjść na swoje w jesiennych wyborach parlamentarnych. Wielu z tych
działaczy partyjnych nic innego nie potrafi, a na bezrobocie się nie wybiera. Tylko
nieliczni z nich przekroczyli wiek emerytalny. Dla nich polityka to sposób na
życie. Bardzo dobry sposób, który staje się rodzinną tradycją. Jeśli dobrze się
przyjrzeć, to znajdujemy przypadki wchodzenia w politykę kolejnego pokolenia. I
to się dzieje zarówno po lewej jak i prawej stronie sceny politycznej.
Skoro tak to trzeba na to wszystko spojrzeć inaczej.
Uczestniczymy wszyscy w swego rodzaju teatrze. Do ustalenia pozostaje gdzie jest
scena, a gdzie widownia? To proste, widownia jest tam gdzie jest większość. Znowu
jest problem, bo większość ta dzieli się na bierną i aktywną. Pokazały to
ostatnie wybory prezydenckie. Przyjmuję, że część aktywna to ci, którzy reagują
na to co się dzieje na scenie. Wybory prezydenckie pokazały, że tych aktywnych
jest więcej. Niestety, oprócz wyborów prezydenckich są jeszcze wybory
parlamentarne i samorządowe. Nie zapominam też o referendum lokalnym czy
ogólnopolskim. Tu jest tylko gorzej. Aktywność widowni czasami spada do
żenującego poziomu kilku, czy kilkunastu procent uprawnionych do wyrażenia
własnego zdania.
Co innego wymądrzać się u cioci na imieninach, a co innego oderwać się od grilla, czy telewizora i skorzystać z uprawnienia jakie daje karta wyborcza.
Co innego wymądrzać się u cioci na imieninach, a co innego oderwać się od grilla, czy telewizora i skorzystać z uprawnienia jakie daje karta wyborcza.
Nic nie dzieje się nagle. Po co denerwować
niepotrzebnie ludzi skoro można swój cel osiągnąć małymi kroczkami? W 1989 roku
wykorzystano entuzjazm społeczeństwa i dokonano zamiany miejsc przy zielonym
stoliku. Powód był prosty. W realiach PRL-u nie dało się dalej utrzymać państwa
w stanie funkcjonalności. Nie było nic, nawet pieniędzy, bo to co uważano za
pieniądze to były „bilety Narodowego Banku Polskiego”. Do czego uprawnia bilet?
Kilku macherów zaproponowało nam terapię
szokową. O dziwo społeczeństwo to zaakceptowało w imię wolności i demokracji. Nikt
się wówczas nie zastanawiał o jaką wolność i demokrację chodzi? Nawet nasz
narodowy mędrzec wyraził z tego powodu wielkie zdziwienie. Ale zostawmy go w
spokoju. Macherzy zrobili swoje. Bez większych zakłóceń udało się zrobić coś co
dzisiaj nazywają transformacją ustrojową. Trudno to jakoś jednoznacznie
zdefiniować. Ci którzy głosowali za zmianami, po latach przekonali się, że poszły
nie po ich myśli. Ale z tej drogi nie było już odwrotu.
Historia rozstrzygnie kto w tej grze okazał
się kompletnym dyletantem, a kto zwyczajnym sprzedawczykiem. W pierwszych
latach owej transformacji partie polityczne mnożyły się jak króliki.
Z czasem zaczęło się to jakoś porządkować, a czynnikiem stabilizującym okazały się pieniądze, a dokładniej ich brak. Nie wszyscy okazali się wystarczająco przewidujący, czy zaradni. A pieniądze krążyły. Te z okresu podziemnej „Solidarności” i przywożone z Moskwy, jako pożyczka. Jedne i drugie zobowiązywały pożyczkobiorców do rewanżu. To trwa po dzień dzisiejszy.
Z czasem zaczęło się to jakoś porządkować, a czynnikiem stabilizującym okazały się pieniądze, a dokładniej ich brak. Nie wszyscy okazali się wystarczająco przewidujący, czy zaradni. A pieniądze krążyły. Te z okresu podziemnej „Solidarności” i przywożone z Moskwy, jako pożyczka. Jedne i drugie zobowiązywały pożyczkobiorców do rewanżu. To trwa po dzień dzisiejszy.
Życie polityczne zaczęło się stabilizować,
ale nie stało się przez to nudne. Zmniejszyła się liczba partii politycznych,
ale ilość działaczy politycznych mieści się w normie. Okresowo zmieniają
przynależność, część odeszła do biznesu. Samo życie. Ci którzy pozostali w
polityce mają inne priorytety. Część z nich należy do partii władzy, a część,
która postawiła na złego konia, walczy o przetrwanie. Do wielu w końcu dotarło,
że władza nie jest dana raz na zawsze. Jest to o tyle interesujące, że w
okresie trwania kolejnej kampanii wyborczej politycy uświadamiają sobie, że
sami nie są w stanie wybrać się na kolejną kadencję. Wyborcy jednak są im do
czegoś potrzebni. Wobec tego uruchamiają kolejny festiwal obiecywania gruszek
na wierzbie, a wyborcy to kupują.
Obserwuję życie polityczne od bardzo dawna i
dlatego nie angażuję się w nie. Mam za to dość dobre rozeznanie w tym co się
wokół dzieje. Ale ad rem. Nie podzielam poglądu wielu analityków sceny
politycznej, że u nas to czy tamto kończy się. Każda scena polityczna musi
zawierać pełne spektrum. Musi być coś po lewej stronie, w centrum i po prawej. Nie
ma też żadnej równowagi. Zawsze ktoś dominuje i dlatego ta równowaga jest
chwiejna. W dyskusjach które toczą się obecnie powtarza się jedno kto? Z kim? Przeciwko
komu? Na wyjściu jest zawsze to samo, czyli władza. Początkowo lenistwo
polityków powodowało, że nie silili się na opublikowanie programu działania. Teraz
to się zmienia. Trwa festiwal obietnic i dyskredytowanie przeciwników politycznych.
Jeśli ja obiecuję te gruszki na wierzbie, to w porządku. Jeśli te gruszki
obiecuje konkurent polityczny, to wpuszcza was w kanał.
Co z tego wynika? Przynajmniej dla mnie. A więc
nie wierzę, że w najbliższych wyborach przepadnie PSL. Dlaczego? To partia z
tzw. żelaznym elektoratem wiejskim. Przeżywają wzloty i upadki, ale zawsze
wychodzą na swoje. Wyjście na swoje oznacza w tym wypadku pokonanie bariery 5%
która gwarantuje miejsce w parlamencie. Skąd więc opinie o ich upadku? Moim
zdaniem winne są sondaże. Ankieterzy nie prowadzą badań w środowisku wiejskim,
a to wypacza wynik badań. Mamy więc bardziej do czynienia z myśleniem
życzeniowym.
Nieco inaczej sytuacja wygląda na lewicy. Lewica
od lat nie potrafi się zdefiniować. Pod pojęciem lewicy rozumiano co innego
przed wojną, w pierwszych latach powojennych i obecnie. Miesza się lewicę
ideologiczną i socjalną. Skutek jest taki, że zwolennicy lewicy szukają swego
miejsca w różnych niszach. Jest to środowisko LBGT, środowisko lewicy laickiej,
środowisko związków zawodowych itd. W nadchodzących wyborach parlamentarnych
zaczyna zwracać się uwagę na konieczność wyodrębnienia tych ruchów i utworzenia
federacji lewicy. Politycznie oznacza to konieczność pokonania progu 8% zamiast
5%.
No dobrze, a co z centrum, co z prawicą? Tu
też jest spory problem, bo uczciwie mówiąc ta prawica w dużej mierze różni się
tylko nazwą i nazwiskami kierownictwa. To uproszczenie, zgoda. Ale degeneracja
PO powoduje, że jej sponsorzy próbują wykreować nową formację z tego samego
elektoratu. Tu znowu widać rękę macherów od manipulacji medialnej. Nazwa „Stowarzyszenie
NowoczesnaPL” jest tak samo dobre jak „Stowarzyszenie Ordynacka”. Jak słyszę
wystąpienie
R. Petru, który obiecuje, że oni potrafią, że zrobią to lepiej niż poprzednicy, mam przed oczami nieboszczyka A. Leppera który też mówił: „oni już byli”. Może zrobią, może nie zrobią. 8 milionów głosów oddanych na Komorowskiego to poważna siła. Czy wszyscy poprą jesienią PO?
R. Petru, który obiecuje, że oni potrafią, że zrobią to lepiej niż poprzednicy, mam przed oczami nieboszczyka A. Leppera który też mówił: „oni już byli”. Może zrobią, może nie zrobią. 8 milionów głosów oddanych na Komorowskiego to poważna siła. Czy wszyscy poprą jesienią PO?
W tle jest jednak ważniejsze
pytanie: co z wyborcami Kukiza? Te ponad 3 miliony może kogoś wesprzeć, albo
zlekceważone, pozostanie demonstracyjnie w domu.
Tymczasem wszyscy główkują jak zmobilizować
elektorat żeby frekwencja w wyborach parlamentarnych znacznie przekroczyła
dotychczasowe niecałe 50%? Ale za tym kryje się też groźba niewiadomej. Na kogo
zagłosują ci dotychczas niezdecydowani?
Co jakiś czas wraca się do pomysłu,
żeby udział w głosowaniach był obowiązkowy. Kłopot polega na tym, że nikt nie
ma pojęcia jaki byłby wówczas wynik wyborczy. Dlatego dotychczas najsilniejsze
partie boją się takiego eksperymentu. Co innego narzekać na niską frekwencję, a
co innego przegrać gdy wyborcy gremialnie ruszą do urn.
stary.piernik
http://www4.rp.pl/artykul/1205242-Startuje-projekt-Petru.html
OdpowiedzUsuńJuż w pierwszych godzinach po zjeździe założycielskim posypały się jak z rogu obfitości komentarze. Ich ton jest raczej jednakowy. To efemeryda, która niekoniecznie musi przekroczyć próg wyborczy. Szacuje się, ze ilość zwolenników nie powinna przekroczyć około 500 tysięcy głosów wyborczych. Bardziej interesujące może być ustalenie sponsora, czy sponsorów tego ruchu.
Ciekawy jest komentarz Kukiza http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,145400,18026902,Pawel_Kukiz_komentuje_NowoczesnaPL__Partia_bankow.html#Czolka3Img
Jakoś umyka nam z pola widzenia temat Ukrainy. Tymczasem
OdpowiedzUsuńhttp://dziennik-polityczny.com/index.php/bezpieczenstwo/2281-szef-sg-wp-gen-mieczyslaw-gocul-wkrotce-zaczynamy-szkolenie-batalionu-oun
Czy nasze elity pracują na Trybunał Stanu za podejmowane decyzje?