Ostatnio
nasiliła się dyskusja w której co drugie powtarzane słowo to demokracja.
Zmienia się tylko kontekst. Demokracja z definicji to rządy ludu. http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/demokracja;3891717.html
Obecnie termin demokracja jest używany w 4 znaczeniach:
1) władza
ludu, narodu, społeczeństwa;
2) forma
ustroju politycznego państwa, w którym uznaje się wolę większości obywateli
jako źródło władzy i przyznaje się im prawa i wolności polityczne gwarantujące
sprawowanie tej władzy;
3) synonim
samych praw i wolności politycznych, których podstawą jest równość obywateli
wobec prawa oraz równość ich szans i możliwości;
4) ustrój
społeczno-gospodarczy zapewniający powszechny równy udział obywateli we
własności i zarządzaniu narodowym majątkiem produkcyjnym, dostęp do dóbr
kultury, oświaty i ochrony zdrowia; jest to tzw. demokracja społeczna i
ekonomiczna, na której znaczenie kładą nacisk różne odmiany ruchów i ideologii
lewicowych, np. socjalistyczne.
Słysząc z
jaką ochotą nasi politycy i media szermują słowem demokracja zastanawiam się co
pod tym słowem rozumieją? Czy w Polsce mamy do czynienia z demokracją, czy jej
karykaturą?
W czasach
PRL-u w formie dowcipu krążyła taka jej definicja odniesiona do konsumpcji
koniaku:
Co to jest koniak? To wysokiej jakości napój alkoholowy, który pije klasa robotnicza ustami swoich przedstawicieli.
Coraz częściej łapię się na tym, że w naszej rzeczywistości ta demokracja istnieje, ale wyłącznie dla warstwy rządzącej. Chociaż i tu trafiają się wyjątki.
Co to jest koniak? To wysokiej jakości napój alkoholowy, który pije klasa robotnicza ustami swoich przedstawicieli.
Coraz częściej łapię się na tym, że w naszej rzeczywistości ta demokracja istnieje, ale wyłącznie dla warstwy rządzącej. Chociaż i tu trafiają się wyjątki.
Demos to z
greckiego lud. A więc lud wybiera swoich przedstawicieli, którzy sprawują władzę
w jego imieniu. Tyle teoria. Powszechna praktyka zaś jest taka, że lud jest
potrzebny tylko do legitymizacji władzy, a więc przy okazji wyborów. Później
bywa różnie. Najdobitniej wyraził to nasz „mędrzec” mówiąc: „Miała być demokracja, a tu każdy wygaduje
co chce!”
Nie chodzi
tylko o gadanie. Po czynach ich poznacie! Ci przedstawiciele ludu, z chwilą
dokonania ich wyboru robią wszystko co jest prawnie dozwolone, a nawet więcej,
aby ten szczęśliwy dla nich okres trwał jak najdłużej. Wszak beztroskie życie
na koszt społeczeństwa obywatelskiego to jest to co najbardziej lubią tygrysy.
Zaczynają
oczywiście od siebie. A więc pilnie dostosowują akty prawne do swoich
preferencji. Ulubiony ich tekst to „za mało zarabiają”. Do kogo odnoszą to „za
mało”? Do tych prawie 90% Polaków którzy mieszczą się w tzw. I grupie
podatkowej? Czy do tej niewielkiej grupy zarabiającej miesięcznie tyle, albo
znacznie więcej niż ta „milcząca większość” przez cały rok? Oni nie znają pojęcia
kryzys. Dbają o regularne podwyżki swoich diet, bo Sejm, czy Senat to ich zakład
pracy. Gdyby jeszcze tą pracę wykonywali rzetelnie, ale sporo z nich to zgraja
obiboków i kombinatorów którzy nie przepuszczą okazji żeby dorobić na boku do
tych „nędznych” diet. Przypadek Hofmana i jego kolegów to tylko wierzchołek
góry lodowej. Pozostałe partie nie są wolne od tej przypadłości. Wykonywanie
mandatu poselskiego czy senatorskiego to nie tylko uczestnictwo w pracach
komisji sejmowych, czy senackich i w obradach plenarnych. To także współpraca
międzynarodowa. Mniej widoczna, ale potrzebna, o ile jest rzetelnie wykonywana.
Dla wyborcy
ważniejszy jest kontakt ze „swoim” posłem czy senatorem na poziomie biura
terenowego. Często spotyka się stwierdzenie, że te biura poselskie to tylko
atrapy do robienia kasy. Nie znam sprawy z autopsji, więc się nie wypowiadam.
Dla mnie Sejm
i Senat to pewnego rodzaju korporacje urzędnicze. W okresie miedzy kolejnymi
wyborami elektorat jest im zbędny. Doskonale sobie radzą bez niego. Prezydium
na czele z marszałkiem decyduje o tym jakimi sprawami będzie zajmował się Sejm,
a następnie Senat. Mimo olbrzymiej machiny urzędniczej, która wspomaga prace
posłów i senatorów, często słyszymy o sytuacjach kiedy nie uchwalono na czas
jakiejś ustawy, nie uchwalono noweli do obowiązującego aktu prawnego, albo nie
opracowano przepisów wykonawczych do aktów prawa UE, ratyfikowanych przez
Polskę. O zdarzających się wpadkach nie wspomnę. Co ciekawe, nigdy nie
słyszałem, żeby ktokolwiek poniósł odpowiedzialność urzędniczą, czy jakąkolwiek
inną, za nieterminowe wdrożenie, czy też przeprowadzenie wymaganej procedury
legislacyjnej. O „zamrażarce” sejmowej krążą legendy.
Dzisiaj w
Sejmie i Senacie liczą się tylko i wyłącznie interesy partii politycznych do
których należą poszczególni posłowie bądź senatorowie. Bliższe prawdy jest
twierdzenie, że liczą się interesy poszczególnych lobby, w żargonie zwanych
spółdzielniami. Praktyka minionych dziesięcioleci pokazuje, że w tej grze
zniknęło dobro Państwa i jego obywateli.
stary.piernik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz