czwartek, 27 listopada 2014

Rozważania o naszej demokracji 1/2



Ostatnio nasiliła się dyskusja w której co drugie powtarzane słowo to demokracja. Zmienia się tylko kontekst. Demokracja z definicji to rządy ludu. http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/demokracja;3891717.html Obecnie termin demokracja jest używany w 4 znaczeniach:
1) władza ludu, narodu, społeczeństwa;
2) forma ustroju politycznego państwa, w którym uznaje się wolę większości obywateli jako źródło władzy i przyznaje się im prawa i wolności polityczne gwarantujące sprawowanie tej władzy;
3) synonim samych praw i wolności politycznych, których podstawą jest równość obywateli wobec prawa oraz równość ich szans i możliwości;
4) ustrój społeczno-gospodarczy zapewniający powszechny równy udział obywateli we własności i zarządzaniu narodowym majątkiem produkcyjnym, dostęp do dóbr kultury, oświaty i ochrony zdrowia; jest to tzw. demokracja społeczna i ekonomiczna, na której znaczenie kładą nacisk różne odmiany ruchów i ideologii lewicowych, np. socjalistyczne.
Słysząc z jaką ochotą nasi politycy i media szermują słowem demokracja zastanawiam się co pod tym słowem rozumieją? Czy w Polsce mamy do czynienia z demokracją, czy jej karykaturą?
W czasach PRL-u w formie dowcipu krążyła taka jej definicja odniesiona do konsumpcji koniaku:
Co to jest koniak? To wysokiej jakości napój alkoholowy, który pije klasa robotnicza ustami swoich przedstawicieli.
Coraz częściej łapię się na tym, że w naszej rzeczywistości ta demokracja istnieje, ale wyłącznie dla warstwy rządzącej. Chociaż i tu trafiają się wyjątki.
Demos to z greckiego lud. A więc lud wybiera swoich przedstawicieli, którzy sprawują władzę w jego imieniu. Tyle teoria. Powszechna praktyka zaś jest taka, że lud jest potrzebny tylko do legitymizacji władzy, a więc przy okazji wyborów. Później bywa różnie. Najdobitniej wyraził to nasz „mędrzec” mówiąc: „Miała być demokracja, a tu każdy wygaduje co chce!”
Nie chodzi tylko o gadanie. Po czynach ich poznacie! Ci przedstawiciele ludu, z chwilą dokonania ich wyboru robią wszystko co jest prawnie dozwolone, a nawet więcej, aby ten szczęśliwy dla nich okres trwał jak najdłużej. Wszak beztroskie życie na koszt społeczeństwa obywatelskiego to jest to co najbardziej lubią tygrysy.
Zaczynają oczywiście od siebie. A więc pilnie dostosowują akty prawne do swoich preferencji. Ulubiony ich tekst to „za mało zarabiają”. Do kogo odnoszą to „za mało”? Do tych prawie 90% Polaków którzy mieszczą się w tzw. I grupie podatkowej? Czy do tej niewielkiej grupy zarabiającej miesięcznie tyle, albo znacznie więcej niż ta „milcząca większość” przez cały rok? Oni nie znają pojęcia kryzys. Dbają o regularne podwyżki swoich diet, bo Sejm, czy Senat to ich zakład pracy. Gdyby jeszcze tą pracę wykonywali rzetelnie, ale sporo z nich to zgraja obiboków i kombinatorów którzy nie przepuszczą okazji żeby dorobić na boku do tych „nędznych” diet. Przypadek Hofmana i jego kolegów to tylko wierzchołek góry lodowej. Pozostałe partie nie są wolne od tej przypadłości. Wykonywanie mandatu poselskiego czy senatorskiego to nie tylko uczestnictwo w pracach komisji sejmowych, czy senackich i w obradach plenarnych. To także współpraca międzynarodowa. Mniej widoczna, ale potrzebna, o ile jest rzetelnie wykonywana.
Dla wyborcy ważniejszy jest kontakt ze „swoim” posłem czy senatorem na poziomie biura terenowego. Często spotyka się stwierdzenie, że te biura poselskie to tylko atrapy do robienia kasy. Nie znam sprawy z autopsji, więc się nie wypowiadam.
Dla mnie Sejm i Senat to pewnego rodzaju korporacje urzędnicze. W okresie miedzy kolejnymi wyborami elektorat jest im zbędny. Doskonale sobie radzą bez niego. Prezydium na czele z marszałkiem decyduje o tym jakimi sprawami będzie zajmował się Sejm, a następnie Senat. Mimo olbrzymiej machiny urzędniczej, która wspomaga prace posłów i senatorów, często słyszymy o sytuacjach kiedy nie uchwalono na czas jakiejś ustawy, nie uchwalono noweli do obowiązującego aktu prawnego, albo nie opracowano przepisów wykonawczych do aktów prawa UE, ratyfikowanych przez Polskę. O zdarzających się wpadkach nie wspomnę. Co ciekawe, nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek poniósł odpowiedzialność urzędniczą, czy jakąkolwiek inną, za nieterminowe wdrożenie, czy też przeprowadzenie wymaganej procedury legislacyjnej. O „zamrażarce” sejmowej krążą legendy.
Dzisiaj w Sejmie i Senacie liczą się tylko i wyłącznie interesy partii politycznych do których należą poszczególni posłowie bądź senatorowie. Bliższe prawdy jest twierdzenie, że liczą się interesy poszczególnych lobby, w żargonie zwanych spółdzielniami. Praktyka minionych dziesięcioleci pokazuje, że w tej grze zniknęło dobro Państwa i jego obywateli. 

stary.piernik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja dotycząca plików cookies: