Pranie mózgów trwa od wieków. Rozwój
technik medialnych spowodował, że proces ten pod koniec XX wieku nabrał
niebywałego przyspieszenia. Jeszcze niedawno wielu z nas nie zdawało sobie
sprawy, że techniki manipulacji ludźmi to nauka. Tak, robienie ludziom „wody z
mózgu” to jedna z dziedzin nauki. Najczęściej mówi się, że ojcem tego procederu
jest J. Goebbels, minister propagandy w rządzie A. Hitlera. Do historii
przeszło jego powiedzenie, że „kłamstwo powtórzone wielekroć staje się prawdą”.
Z czasem techniki manipulacji uległy udoskonaleniu i rozwojowi
http://pl.wikipedia.org/wiki/Manipulacja_medialna
http://pl.wikipedia.org/wiki/Manipulacja_medialna
Z tego arsenału pochodzi właśnie „mowa
nienawiści” i „poprawność polityczna”. Tak naprawdę są to metody terroru
medialnego. Dlaczego? Bo mniejszość dominuje większość. Głosicieli tych haseł
najpierw zbywa się milczeniem, uśmieszkiem, aż nagle zdajemy sobie sprawę, że
zabrnęliśmy do punktu z którego nie ma już odwrotu. Zbyt późno dociera do nas,
że”król jest nagi”.
Zachowania odbiegające od normalnych
od wieków nazywane są dewiacją. Jedną z prób definicji znajdujemy tu http://portalwiedzy.onet.pl/83769,,,,dewiacja,haslo.html
Okazuje się, że ci dewianci będący w
społeczeństwie w zdecydowanej mniejszości wymuszają dla siebie szczególne prawa
i je zyskują. Co ciekawe, akcept dla tych zachowań wzrasta ze wzrostem rozwoju
cywilizacyjnego społeczeństwa. Światła cywilizacja zachodnia zaszufladkowała
ich jako LGBT z ang. Lesbians, Gays,
Bisexuals, Transgenders, czyli lesbijki, geje, osoby biseksualne oraz osoby
transgenderyczne jako do całości. Do grupy osób transgenderycznych wlicza się
również osoby transseksualne. W ogólnej definicji terminem tym określa się ogół
osób, które tworzą mniejszości o odmiennej od heteroseksualnej orientacji
seksualnej oraz osób o tożsamości płciowej niezgodnej z płcią biologiczną
(osoby transgenderyczne i transseksualne).
Moim zdaniem te osoby nie są w żaden
sposób stygmatyzowane zewnętrznie, więc nie rozumiem powodów dla których należy
im nadawać jakieś szczególne uprawnienia. Są to zachowania szkodliwe
społecznie. Nie wszystko da się leczyć i wyleczyć. To fakt. Ale dlaczego ma się to odbywać kosztem pozostałej
części, tej większościowej, społeczeństwa? Skoro jesteśmy społeczeństwem
demokratycznym, wystarczająca powinna być milcząca akceptacja społeczna tych
zachowań bez nadawania żadnych dodatkowych praw.
Tymczasem, z końcem XX wieku temat
stał się niesłychanie rozwojowy. Dzisiaj już się mówi o społeczności /nie
społeczeństwie/ LGBT http://pl.wikipedia.org/wiki/Spo%C5%82eczno%C5%9B%C4%87_LGBT
Wszystko to mieści się w owej
poprawności politycznej. Problem istnieje od dawna, ale dzisiaj został
wyeksponowany społecznie i medialnie. Coś mi się wydaje, że jest to jeden z
tematów zastępczych.
stary.piernik
Nikt nie wychylił się z komentowaniem, to ja jeszcze coś dorzucę.
OdpowiedzUsuńW czasach podobno zapomnianych, czyli w PRL-u karierę robiło takie niewinne słówko „indoktrynacja”. Cóż to takiego? Ano właśnie wdrukowywanie w pamięć społeczną pewnych informacji niezbędnych miłościwie panującej władzy do jej bezbolesnego sprawowania. Możliwości były nieporównywalnie mniejsze niż dzisiaj, ale jednak skuteczne. W pierwszych latach powojennych zadanie to wykonywali tzw. agitatorzy, którzy jeździli po wsiach i miasteczkach i na zebraniach miejscowej ludności przekazywali tą nową prawdę objawioną. Ponieważ wtedy radio nie było tak powszechnie dostępne jak dzisiaj, istniały radiowęzły, działające w sposób zbliżony do telefonu pozbawionego mikrofonu. Można było tylko słuchać, w dodatku nie zawsze można było regulować głośność. W domu, czy na ulicy był włączony głośnik przez który sączyła się informacja i muzyka z jednego źródła tzn. jednego ośrodka dyspozycyjnego, uzupełniana informacjami lokalnymi. Do tego dochodziła prasa centralna i lokalna, czyli wszelkie mutacje „Trybuny”. Było też miejsce dla prasy niskonakładowej, w rodzaju „Tygodnika Powszechnego”, WTK” czy „Przekroju”, która z zasady była trudno dostępna, zwłaszcza jeśli można było się z niej dowiedzieć nieco więcej niż z tej typowo propagandowej.
Z czasem radiowęzły zniknęły i ciężar propagandy przejęło radio i później telewizja. Rolę agitatorów przejęli dziennikarze radiowi i telewizyjni. Ten model, z nieznacznymi modyfikacjami, przetrwał po dzień dzisiejszy. Osoby starsze i w wieku średnim są w stanie bez większego wysiłku wymienić nazwiska czołowych tub propagandowych z tamtych lat, protoplastów Gugały, Olejnik, Durczoka czy Kraśki. Pewnym novum stały się tzw. gadające głowy, czyli osoby z kierownictw poszczególnych partii lub eksperci z określonych dziedzin, którzy zabierają głos na antenie radiowej lub telewizyjnej w konkretnych tematach. Zdarzają się osobnicy robiący za ekspertów od wszystkiego. Zadaniem tych „gadających głów” jest przedstawianie różnych wydarzeń politycznych i gospodarczych w określonym świetle, czyli niekoniecznie obiektywnie.
Rozwój internetu i wzrost znajomości języków obcych w społeczeństwie spowodował, że wzrosły możliwości weryfikacji informacji podawanej przez poszczególne źródła. Tym samym maleją możliwości manipulacji medialnej.