Nie mam
ochoty i nie muszę ciągle udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Nie muszę też
uczestniczyć w chórze chwalców, którzy ustawicznie mówią, że jest cacy, kiedy cacy
nie jest i to od bardzo dawna. Nie interesują mnie próby zaszufladkowania mnie
ze względu na wygłaszane opinie. Nie jestem też tym jedynym sprawiedliwym. Mam
wielu naśladowców. A poza tym, w tym roku minie mi
70-ka /o ile dożyję/. To o czym dalej piszę jest moim widzeniem świata i nie ma
kto wyprowadzić mnie z błędu.
Dość dawno
uświadomiłem sobie, że jako społeczeństwo zmarnowaliśmy co najmniej 20-25 lat. Na
pytanie dlaczego? Odpowiedź nie jest prosta. Za szybko uwierzyliśmy tym, którzy
wzięli na siebie ciężar zastąpienia dotychczasowych rządców PRL-u.
Ze szczytnych
zamiarów zostały tylko dobre chęci. Po czasach PRL-u miała powstać III RP,
która miała nawiązywać do czasów II RP. Tymczasem zabrakło dookreślenia czym
będzie ta III RP. W rezultacie powstało coś bliżej nieokreślonego, gdzie drogą systematycznych
manipulacji pozbawiono nas wszelkich autorytetów, a państwo zostało
zawłaszczone przez koterie, które usadowiły się na jego czele w wyniku
konsekwencji układu rodem z Magdalenki. A rola społeczeństwa została
zredukowana do roli maszynki do głosowania, która może co najwyżej sankcjonować
istnienie władzy. Tej władzy.
W systemie
partyjnym jest zawsze tak, że jest partia, czy partie rządzące i jest opozycja.
Różnice są widoczne, albo są to tylko niuanse, niedostrzegalne dla wszystkich.
Z chwilą powstania de facto systemu dwupartyjnego, różnice te mają tylko
charakter deklaratywny. U nas do władzy pretendują dwie partie, które uważają
się za prawicowe, co jest oczywistym kłamstwem z ich strony. Społeczeństwo w przeważającej
większości nie zna ich programów, a tym bardziej nie widzi różnic, poza nazwą i
nazwiskiem przywódcy.
Do jakiegoś
momentu wydawało się, że partię rządzącą wyłaniają demokratyczne wybory.
Ostatnie lata poddały to w wątpliwość. Wzrosła ona w chwili kiedy sądy odmówiły
prawa do weryfikacji wyników ostatnich wyborów samorządowych. Formalnie tą
weryfikację dopuszczono, ale tylko w zakresie kosmetycznym, nie wpływającym
nijak na wynik końcowy.
A co z partią
opozycyjną? Nic. Pozornie robi to co
przystoi partii opozycyjnej. Protestuje, oskarża o sfałszowanie wyniku wyborów
samorządowych, ale z upływem czasu protest przechodzi w żałosne popiskiwanie. I
to powtarza się systematycznie, od 2007 roku, od przegranych przez PiS wyborów
parlamentarnych. Towarzyszy temu odgrażanie się, że PiS wygra następne wybory.
A tych następnych było już chyba siedem!
W mediach,
zwłaszcza tych prawicowych, ale nieprzychylnych, PiS powtarza się wieść, że PiS
to taka koncesjonowana opozycja, produkt pomagdalenkowy. Można się na to zżymać,
ale z drugiej strony warto się temu dokładnie przyjrzeć.
PiS to nie
jest jakiś folklor polityczny. Stabilny elektorat oceniany jest od lat na
poziomie 4-5 milionów wyborców. Czy taką siłę polityczną można ignorować, czy
wręcz lekceważyć? Według mnie nie. Trzeba jednak efektywnie wykorzystywać.
Tymczasem w mediach widoczne jest zaledwie kilka twarzy z prezesem na czele. Od
lat trwa w PiS karuzela z której co jakiś czas ktoś wylatuje, albo dosiada się.
Wiele się mówi, że prezes nie ma ręki do ludzi, że źle ich sobie dobiera. Ale
czy tylko jego można za to winić? W rezultacie rozgrywki personalne, te
wewnątrzpartyjne, wysuwają się na czoło działalności partyjnej. Prezes chwilami
jest pryncypialny w swoich decyzjach, a w innym momencie toleruje „synów
marnotrawnych”. W efekcie partia staje się przechowalnią dla nieudaczników,
albo przyjmuje w swoje szeregi ludzi, którzy nie sprawdzili się gdzie indziej,
a tu szukają miejsca dla zachowania dotychczasowych apanaży.
Można mnie
odsądzać od czci i wiary, ale z faktami trudno dyskutować. Na pewne rzeczy
jestem wyjątkowo wyczulony. Jeżeli ktoś mówi, że jest prawy i sprawiedliwy, to
niech taki będzie. Mówi się, że kto raz zdradził, zdradzi i drugi. W PiS było i
jest sporo różnych spadów, jasiów wędrowniczków i innych dywersantów. Co jakiś
czas się ujawniają, albo cichcem wykonują krecią robotę. Wbrew deklaracjom
ważniejsze dla nich jest dobro państwa Iksińskich niż dobro państwa polskiego. Często
dają tego dowody. Taki niestety jest świat. Nie tylko dzisiejszy.
Moim zdaniem
PiS powinien realizować konsekwentnie własny program /o ile go ma/, zamiast
zajmować się różnymi wrzutami medialnymi z lewej czy prawej strony sceny
politycznej.
Istotnym
problemem, przynajmniej dla mnie, jest brak zaufania, albo bardzo ograniczone
zaufanie do ludzi z najbliższego otoczenia prezesa. Zasoby internetu są
niezmierzone. Znajduje się tam ciekawe informacje. Dzisiejsi członkowie PiS nie
spadli z nieba, ani nie wzięli się z księżyca. Każdy ma za sobą jakąś
przeszłość. Pytanie jak ona wpływa na ich teraźniejszość? Pytanie dlaczego jednym tą przeszłość się
wypomina a względem innych o niej się milczy? Kto o tym decyduje i na jakiej
podstawie? Odwołując się do Biblii warto przypomnieć, że Mojżesz prowadził swój
lud do Ziemi Obiecanej przez około 40 lat i nikomu to nie przeszkadzało. Miał w
tym swój cel.
Do zwycięstwa
zawsze potrzebna jest przewaga albo liczebna, albo moralna. Najlepiej jedna i
druga. PiS ma z tym problem. Przewagi liczebnej nie ma i nie ma pomysłu jak ją
uzyskać. A z przewagą moralną bywa w kratkę. Są momenty kiedy racje PiS są
widoczne i przekonywujące, a za chwilę jedna emocjonalna, czy wprost
nieprzemyślana wypowiedź medialna niweczy wszystko.
Dzisiaj
widać, że PiS obecne wybory prezydenckie spisał na straty. Kandydat Duda będzie
tłem dla obecnego prezydenta tak jak pozostali kandydaci /jeszcze nie
wyłonieni/ będą tłem dla Dudy. Przypuszczam, że podobnie może być z wyborami
parlamentarnymi. PiS nie ma pomysłu jak je wygrać. PiS ma problem skąd wziąć
pieniądze na sfinansowanie kampanii wyborczej.
To odwieczny
dylemat wszelkich Napoleonów jak wygrać wojnę. Na to potrzeba pieniędzy,
pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
stary.piernik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz