Wdawanie się w polemikę z wywodami ludzi znającymi odpowiedź na każde pytanie, również te nie zadane, jest stratą
czasu. Ustawiczne struganie idioty nie jest akurat moim hobby. To jedno. Co innego
zwraca moją uwagę. Pewna grupa ludzi powtarza bezmyślnie pewne kalki wygenerowane przez spin doktorów z PO i
okolic. To było skuteczne do pewnego momentu. Dzisiaj może wzbudzać tylko uśmiech
politowania. Dlaczego?
O ile mnie pamięć nie myli, na przełomie wieków XX i XXI politycy
uznali, że na naszej scenie politycznej jest miejsce na co najwyżej 4-5 partii.
Wówczas do końca nie było wiadomo na które partie padnie. Trzeba pamiętać, że w
okresie najbujniejszego rozwoju życia politycznego, zarejestrowanych partii
mieliśmy w okolicach 150. Było to pełne spektrum od lewej do prawej strony. Z
efemerydami w rodzaju PPPP włącznie. Polityka to kosztowne zajęcie, więc ci
którzy w porę o tym nie pamiętali, bądź nie wiedzieli, przepadli. Kłopoty z tym
miał nawet PSL.
Nowe partie miały problem we właściwym ulokowaniu się na scenie politycznej. W efekcie PO i PiS różnią się właściwie tylko osobami swych prezesów. Pozostałym partiom wypadło usadowić się tylko na wolnych miejscach. PSL opanowało elektorat wiejski. A lewica? Jaka jest każdy widzi. Ostatni twór, czyli partia z prezesem w nazwie, to spady lewicowe i lewackie z pozostałych ugrupowań, z PO włącznie.
Doraźnym efektem tej sytuacji jest zniechęcenie społeczeństwa do aktywności politycznej, co wyraża się choćby niską frekwencją w wyborach wszelkiego szczebla. Społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy, że jest to korzystne dla obecnego układu władzy, która boi się jak diabeł święconej wody, uczestnictwa w wyborach na poziomie, przykładowo 80% lub wyżej. Wynik wyborów jest wówczas absolutną niewiadomą.
Zaklinanie rzeczywistości na wiele się tu nie zda. Większość aktywnych uczestników życia politycznego ma za sobą niejasne powiązania ze służbami specjalnymi okresu PRL-u, a młodzi są wciągani do aktualnych rozgrywek służb. Czy nam się podoba, czy nie, winę za to ponosi „gruba kreska” w wykonaniu T. Mazowieckiego. Brak lustracji dał konkretne rezultaty, a dzisiaj na scenę wszedł już nowy narybek.
Mamy niechęć do nazywania rzeczy po imieniu. Wszystko zastępujemy nowomową i eufemizmami. Tymczasem na naszych oczach postępuje demontaż państwa. Tylko kompletny idiota tego nie widzi. Krok po kroku oddajemy wszystko w obce ręce i nieustannie się dziwimy skutkom. Stawiane od dziesięcioleci pytanie o polską rację stanu pozostaje ciągle bez odpowiedzi.
Mnie z kolei dziwi co innego. Dlaczego nasz system szkolnictwa wyższego nie jest w stanie wykreować wykształconych ludzi do zarządzania nawą państwową? Dlaczego rządzą nami ciągle jakieś popłuczyny, których jedyną zasługą jest to, że w okresie pierwszej „Solidarności” zmieściły się na styropianie? Odpowiedź, przynajmniej dla mnie, jest prosta. Ludzie wykształceni i inteligentni trzymają się z dala od polityki. Tu zostają nieudacznicy życiowi, którzy nie są w stanie w normalnym życiu znaleźć dla siebie miejsca. Popatrzcie sobie na te nasze „elity”. Jedyne co się liczy, to wzajemna zależność. Kiedy to działa? Wiadomo, kiedy mamy na tego kogoś „haka”. Żeby tego „haka” mieć, trzeba mieć albo własną wywiadownię, albo dostęp do informacji zgromadzonej przez służby specjalne. Mankamentem tego systemu jest to, że później trzeba się dostawcy informacji odwdzięczyć. Tu jest źródło korupcji i wszelkiego poplecznictwa. Dodatkowo trzeba pamiętać, że po 1989 roku ta trefna informacja pozostała też za granicami naszego kraju. I to zarówno zachodnimi, jak i wschodnimi. Bądź odwrotnie.
W polityce funkcjonuje coś co nazywane jest lobbingiem. Jest to nawet unormowane ustawowo. Ale co innego ustawa, a co innego życie.
Wszyscy mają świadomość tego, że w naszych realiach do fortuny trudno dojść rzetelną pracą. To się udaje niewielu. Tymczasem takich „dorobkiewiczów” mamy sporo. Trzeba niezmiernej cierpliwości, żeby dojść jaki drogami powstawały te fortuny. Najczęściej nie ma tam miejsca na uczciwość. Zła dopełnia fakt, że te fortuny zarejestrowane są najczęściej w rajach podatkowych.
Nowe partie miały problem we właściwym ulokowaniu się na scenie politycznej. W efekcie PO i PiS różnią się właściwie tylko osobami swych prezesów. Pozostałym partiom wypadło usadowić się tylko na wolnych miejscach. PSL opanowało elektorat wiejski. A lewica? Jaka jest każdy widzi. Ostatni twór, czyli partia z prezesem w nazwie, to spady lewicowe i lewackie z pozostałych ugrupowań, z PO włącznie.
Doraźnym efektem tej sytuacji jest zniechęcenie społeczeństwa do aktywności politycznej, co wyraża się choćby niską frekwencją w wyborach wszelkiego szczebla. Społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy, że jest to korzystne dla obecnego układu władzy, która boi się jak diabeł święconej wody, uczestnictwa w wyborach na poziomie, przykładowo 80% lub wyżej. Wynik wyborów jest wówczas absolutną niewiadomą.
Zaklinanie rzeczywistości na wiele się tu nie zda. Większość aktywnych uczestników życia politycznego ma za sobą niejasne powiązania ze służbami specjalnymi okresu PRL-u, a młodzi są wciągani do aktualnych rozgrywek służb. Czy nam się podoba, czy nie, winę za to ponosi „gruba kreska” w wykonaniu T. Mazowieckiego. Brak lustracji dał konkretne rezultaty, a dzisiaj na scenę wszedł już nowy narybek.
Mamy niechęć do nazywania rzeczy po imieniu. Wszystko zastępujemy nowomową i eufemizmami. Tymczasem na naszych oczach postępuje demontaż państwa. Tylko kompletny idiota tego nie widzi. Krok po kroku oddajemy wszystko w obce ręce i nieustannie się dziwimy skutkom. Stawiane od dziesięcioleci pytanie o polską rację stanu pozostaje ciągle bez odpowiedzi.
Mnie z kolei dziwi co innego. Dlaczego nasz system szkolnictwa wyższego nie jest w stanie wykreować wykształconych ludzi do zarządzania nawą państwową? Dlaczego rządzą nami ciągle jakieś popłuczyny, których jedyną zasługą jest to, że w okresie pierwszej „Solidarności” zmieściły się na styropianie? Odpowiedź, przynajmniej dla mnie, jest prosta. Ludzie wykształceni i inteligentni trzymają się z dala od polityki. Tu zostają nieudacznicy życiowi, którzy nie są w stanie w normalnym życiu znaleźć dla siebie miejsca. Popatrzcie sobie na te nasze „elity”. Jedyne co się liczy, to wzajemna zależność. Kiedy to działa? Wiadomo, kiedy mamy na tego kogoś „haka”. Żeby tego „haka” mieć, trzeba mieć albo własną wywiadownię, albo dostęp do informacji zgromadzonej przez służby specjalne. Mankamentem tego systemu jest to, że później trzeba się dostawcy informacji odwdzięczyć. Tu jest źródło korupcji i wszelkiego poplecznictwa. Dodatkowo trzeba pamiętać, że po 1989 roku ta trefna informacja pozostała też za granicami naszego kraju. I to zarówno zachodnimi, jak i wschodnimi. Bądź odwrotnie.
W polityce funkcjonuje coś co nazywane jest lobbingiem. Jest to nawet unormowane ustawowo. Ale co innego ustawa, a co innego życie.
Wszyscy mają świadomość tego, że w naszych realiach do fortuny trudno dojść rzetelną pracą. To się udaje niewielu. Tymczasem takich „dorobkiewiczów” mamy sporo. Trzeba niezmiernej cierpliwości, żeby dojść jaki drogami powstawały te fortuny. Najczęściej nie ma tam miejsca na uczciwość. Zła dopełnia fakt, że te fortuny zarejestrowane są najczęściej w rajach podatkowych.
Teraz jesteśmy w okresie, kiedy będą tworzone listy wyborcze
do kolejnych wyborów. Teraz do europarlamentu. Później do wyborów
samorządowych, znowu do Sejmu i Senatu. Znowu do głosu dochodzą zależności. Ci,
którzy decydują o miejscach na listach wyborczych znowu SA na fali. Ale nic za
darmo. Duże partie, a więc PO i PiS mają sytuację w miarę klarowną. Gorzej jest
dalej. Trwają gorączkowe podchody o skaptowanie A. Kwaśniewskiego. Czym to się skończy?
Poczekajmy.
stary.piernik
To jest właściwie odpowiedź na wpis @simona.01 na @katarynie. Filtr ma jakieś nieznane ograniczenia, wiec zrobiłem to tutaj.
OdpowiedzUsuńNiespodziewana ilustracja do mojej notki
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.biz/biznes/1,101716,13378613,Mikolaj_Budzanowski__Nie_taki_z_niego_harcerz.html#BoxSlotIIMT