środa, 12 lipca 2017

Lato w pełni 1/2

Dochodzę do kolejnego potwierdzenia, że obecna ekipa rządowa nie ogarnia otaczającej rzeczywistości, albo ma faktycznie niewiele do powiedzenia. Krótko mówiąc, może poruszać się w pewnych, ściśle określonych granicach. Tylko kto je wyznacza? Chyba nie chodzi o samoograniczanie się?
Pytanie jest z gatunku takich: jeżeli się o czymś nie mówi, to chyba nie oznacza automatycznie, że to coś przestaje istnieć?
Wobec tego, dlaczego ciągle spotykam się z sytuacją, że pewne tematy nie istnieją w przestrzeni medialnej? Mam pełną świadomość, że życie nie składa się z samych sukcesów. Jeżeli są trudności, to trzeba je zwalczać, a nie przemilczeć. Obrońcy status quo zaraz wytoczą argumenty, że nie można otwierać zbyt wiele frontów. Owszem, ale życie to nieustająca konieczność dokonywania wyborów, a to niekoniecznie oznacza kunktatorstwo.

Przez minione lata III RP utrwaliły się nowe „standardy” w naszym życiu publicznym. Nowe, wcale nie oznacza, że lepsze. Tym niemniej one są i to w różnych dziedzinach. Warto wspomnieć o upadku kultury politycznej, o pazerności klasy politycznej, o braku solidaryzmu społecznego, o wykorzystaniu religii do celów politycznych. Wymieniać dalej?

Można zadać pytanie od kogo tej kultury politycznej oczekuję? Jestem człowiekiem starej daty, co prawda wychowanym już w PRL-u, ale przez Rodziców urodzonych i wychowanych w okresie międzywojennym.

W polityce są dzisiaj ludzie w przedziale wiekowym od ponad dwudziestu kilku lat do ponad siedemdziesięciu. Wielu z nich jest tzw. zawodowymi politykami tzn. takimi którzy, poza zasiadaniem w ławach parlamentarnych czy pomniejszych organach władzy, nic innego nie potrafią, Czy mają do tego przygotowanie zawodowe, czy mają wystarczające predyspozycje? Jakimi drogami trafili do polityki?
To, wbrew pozorom, nie jest łatwy chleb. Trzeba umieć lawirować, żeby utrzymać się na powierzchni. Trzeba wiedzieć z kim trzymać i o czyje względy zabiegać. Zawsze jednak powinno się pamiętać, kogo się reprezentuje. W najmniejszym stopniu tylko siebie. To teoria. Praktyka jest zdecydowanie inna. Ta praktyka jest inna już od czasu zakończenia II wojny.

Po latach dowiadujemy się, że dzieci prominentnych osób z naszego życia politycznego kształciły się, w czasach PRL-u, często w zachodnich uczelniach /krajowe nie wystarczały/. Dzięki temu w początkach III RP zajmowały intratne stanowiska w administracji i dobrze lokowały się w biznesie. Dla niezorientowanych wymyślono różnego rodzaju konkursy, które i tak wygrywają osoby wskazane. http://niepoprawni.pl/blog/rebeliantka/z-kancelisty-na-inspektora-czyli-o-fikcji-konkursow-urzedniczych Te stanowiska umożliwiały z kolei załatwianie posad dla swoich. Łańcuszek szczęścia trwa po dzień dzisiejszy, bo są duże obszary życia gdzie dobra zmiana jeszcze nie dotarła. Dotyczy to szczególnie tzw. Polski gminnej i powiatowej.

Co kilka zdań powtarza się, że powstanie III RP zawdzięczamy „Solidarności”. Ten ruch objął około 10 milionów Polaków, ale z owoców skorzystało zaledwie kilkadziesiąt, czy kilkaset tysięcy. Co z tego ma reszta? Odpowiedź da każdy, na miarę swojej wiedzy i doświadczenia życiowego. W skali wielkich liczb to bezrobocie, w swym apogeum, procentowo dwucyfrowe. To zubożenie społeczeństwa, bo zarobki w wysokości kilkuset tysięcy rocznie, czy przekraczające milion, nie przykryją biedy tych którzy nie mają z czego pokryć minimalnych wydatków na życie swoje i rodziny. To zadłużenie państwa na skalę niewyobrażalną, nawet nie w stosunku do długu zaciągniętego przez ekipę Gierka. Ono po prostu przestało na nas robić wrażenie. A długi Gierka, na szczęście, wreszcie spłaciliśmy.

Dzisiaj można otwarcie powiedzieć, że „Solidarność” to była wielka ściema. Na plecach milionów które w nią uwierzyli wypłynęło kilkaset osób, no może kilka tysięcy, którzy na tym autentycznie skorzystali. Do dzisiaj słyszę o tych którzy wówczas zaangażowali się w ten ruch całym sobą, a teraz nie mają co do garnka włożyć, bo są zbyt dumni żeby wyciągać rękę po jałmużnę, a ci którzy opływają w zaszczyty i dostatki o nich zwyczajnie zapomnieli.  

W okresie który nastał po upadku PRL-u w społeczeństwie wyzwoleniu uległy instynkty dotychczas nie znane w takiej skali. Te instynkty najbardziej widoczne to złodziejstwo i nienawiść wzajemna.

Złośliwi mówią, że nie kradnie tylko ten kto nie ma czego. To nieprawda. Nie tylko okazja czyni złodzieja. Jest też przeświadczenie o bezkarności. To złodziejstwo przybrało inne, bardziej „nowoczesne”, albo eufemistyczne nazwy. Stało się też sposobem na życie. Na dostatnie życie. Jest znacznie gorzej, bo to złodziejstwo ma formy zorganizowane.

Często mówi się o strukturach mafijnych, które na dobre zadomowiły się w naszym kraju. Zamiast o złodziejstwie mówi się teraz o aferach. To już nie są zagarnięte tysiące złotych, ale miliony, a nawet miliardy. Składy osobowe aferzystów obejmują nie tylko ludzi z polskimi paszportami.

Z dziwnych rzeczy które towarzyszą aferom wymienię „zdolność” do ich przedawniania się i niskie wyroki sądowe.

Za PRL-u w obiegu było powiedzenie, że jak ktoś kradnie to już musi tyle, żeby starczyło na dobrego adwokata. Dzisiejsi aferzyści mają na swe usługi renomowane kancelarie adwokackie, które za odpowiednim wynagrodzeniem wykazują brak powiązań swoich mocodawców z ewidentnymi przekrętami. Same afery są możliwe dzięki niedoskonałości prawa, opieszałości organów ścigania i niskiej sprawności wymiaru sprawiedliwości. Coraz częściej powtarzają się przypadki afer z udziałem palestry, co samo w sobie świadczy o zdziczeniu obyczajów.

W czasach PRL-u, zwłaszcza w jego końcówce, widoczna i odczuwalna była solidarność społeczna, która niestety zaniknęła w III RP, kiedy człowiek człowiekowi staje się wilkiem. Zaznaczam, że to felietonowe uproszczenie.

Dlaczego tak się stało? Trudno mi powiedzieć czy był to proces samoistny, czy inspirowany? Tego nie wiem. Nie mam pewności.

To nie do końca prawda.

W dyskusjach, ale nie tych medialnych, wiele uwagi poświęca się dociekaniom dlaczego tak się dzieje? Wyspiarze /Brytyjczycy/ mają na to prostą maksymę „divide et impera”. Co my mamy z tym wspólnego? Kto dzieli i rządzi? Na pewno nie UFO. 
Kolejne pytanie brzmi: dlaczego daliśmy się tak zmanipulować? Bo tak nam pasowało? Bo jesteśmy łatwowierni? Bezwolni?

Tu już wkraczamy na bardzo grząski grunt. W okresie „Solidarności” nastąpił wysyp złotoustych, którzy obiecywali nam nie tylko złote góry. No nie od razu. Wśród tych złotoustych nie brakowało członków PZPR i agentów bezpieki. Chodziło przecież o bezpieczne przejście z gospodarki socjalistycznej do wolnego rynku /dla nich/, bez protestów społecznych.

Najpierw mieliśmy przezwyciężyć trudności okresu transformacji ustrojowej. To wymagało wyrzeczeń ze strony społeczeństwa. Ci którzy nie rozumieli o co chodzi, szybko odczuli to na własnej skórze, dokładniej kieszeni. Na krótko staliśmy się milionerami. Nie ważne jaka była wartość realna tych milionów. Kto to dzisiaj pamięta?

Potem było już tylko gorzej. Nowa władza, wybrana a jakże, w demokratycznych wyborach, zaczęła od zaciskania pasa, oczywiście nam, bo niby dlaczego miałaby robić to sobie? Przecież już Urban powiedział, że rząd zawsze się wyżywi. Wiedział co mówi.

Jakby tego było mało, zaczęto likwidować masowo stanowiska pracy poprzez likwidację całych zakładów. Żeby było to łatwiejsze do przełknięcia, sprzedawano za symboliczne kwoty, czasem za przysłowiową złotówkę. Kupowali niekoniecznie ci co mieli pieniądze. Nabywcy bezceremonialnie likwidowali produkcję, a park maszynowy, czasem najnowocześniejsze maszyny, wywozili do swoich fabryk. Ten proceder praktykowany jest po dzień dzisiejszy. To najnowszy przykład http://zywiec.naszemiasto.pl/tag/fabryka-papieru-solali.html  

Z upływem czasu sposoby na likwidację zakładów stawały się bardziej perwersyjne. Dobrze działające zakłady, będące faktycznie konkurencją dla ich odpowiedników w innych częściach świata, poprzez wadliwe zarządzanie, doprowadzano do upadłości i likwidacji.

Warto też wspomnieć, że ze szczególnym upodobaniem likwidowano duże zakłady, bo tam były silne liczebnie organizacje związkowe.

W zamieszaniu jakim była owa transformacja ustrojowa powstały fortuny, których właścicielami stała się dawniejsza partyjna nomenklatura, ludzie byłych służb specjalnych, a także działacze opozycji solidarnościowej. W końcu to też ludzie potrzebujący.


Bardziej dociekliwi pytają dlaczego nie rozliczono funduszy „Solidarności”. Chodzi o pieniądze które w latach 1980-89 płynęły do Polski z całego świata na wsparcie działań „Solidarności”. Tego rozliczenia nie dokonano po dzień dzisiejszy, a chodzi o miliony dolarów, które jak wieść niesie, zostały przytulone przez zaradnych działaczy opozycji. 
Tylko bez nazwisk proszę J

stary.piernik

cdn 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja dotycząca plików cookies: