Dochodzę do kolejnego potwierdzenia, że obecna ekipa rządowa nie ogarnia
otaczającej rzeczywistości, albo ma faktycznie niewiele do powiedzenia. Krótko
mówiąc, może poruszać się w pewnych, ściśle określonych granicach. Tylko kto je
wyznacza? Chyba nie chodzi o samoograniczanie się?
Pytanie
jest z gatunku takich: jeżeli się o czymś nie mówi, to chyba nie oznacza
automatycznie, że to coś przestaje istnieć?
Wobec
tego, dlaczego ciągle spotykam się z sytuacją, że pewne tematy nie istnieją w
przestrzeni medialnej? Mam pełną świadomość, że życie nie składa się z samych
sukcesów. Jeżeli są trudności, to trzeba je zwalczać, a nie przemilczeć. Obrońcy
status quo zaraz wytoczą argumenty, że nie można otwierać zbyt wiele frontów.
Owszem, ale życie to nieustająca konieczność dokonywania wyborów, a to
niekoniecznie oznacza kunktatorstwo.
Przez
minione lata III RP utrwaliły się nowe „standardy” w naszym życiu publicznym.
Nowe, wcale nie oznacza, że lepsze. Tym niemniej one są i to w różnych
dziedzinach. Warto wspomnieć o upadku kultury politycznej, o pazerności klasy
politycznej, o braku solidaryzmu społecznego, o wykorzystaniu religii do celów
politycznych. Wymieniać dalej?
Można
zadać pytanie od kogo tej kultury politycznej oczekuję? Jestem człowiekiem
starej daty, co prawda wychowanym już w PRL-u, ale przez Rodziców urodzonych i
wychowanych w okresie międzywojennym.
W
polityce są dzisiaj ludzie w przedziale wiekowym od ponad dwudziestu kilku lat
do ponad siedemdziesięciu. Wielu z nich jest tzw. zawodowymi politykami tzn.
takimi którzy, poza zasiadaniem w ławach parlamentarnych czy pomniejszych
organach władzy, nic innego nie potrafią, Czy mają do tego przygotowanie
zawodowe, czy mają wystarczające predyspozycje? Jakimi drogami trafili do
polityki?
To,
wbrew pozorom, nie jest łatwy chleb. Trzeba umieć lawirować, żeby utrzymać się
na powierzchni. Trzeba wiedzieć z kim trzymać i o czyje względy zabiegać.
Zawsze jednak powinno się pamiętać, kogo się reprezentuje. W najmniejszym
stopniu tylko siebie. To teoria. Praktyka jest zdecydowanie inna. Ta praktyka
jest inna już od czasu zakończenia II wojny.
Po
latach dowiadujemy się, że dzieci prominentnych osób z naszego życia
politycznego kształciły się, w czasach PRL-u, często w zachodnich uczelniach
/krajowe nie wystarczały/. Dzięki temu w początkach III RP zajmowały intratne
stanowiska w administracji i dobrze lokowały się w biznesie. Dla
niezorientowanych wymyślono różnego rodzaju konkursy, które i tak wygrywają
osoby wskazane. http://niepoprawni.pl/blog/rebeliantka/z-kancelisty-na-inspektora-czyli-o-fikcji-konkursow-urzedniczych
Te stanowiska umożliwiały z kolei załatwianie posad dla swoich. Łańcuszek
szczęścia trwa po dzień dzisiejszy, bo są duże obszary życia gdzie dobra zmiana
jeszcze nie dotarła. Dotyczy to szczególnie tzw. Polski gminnej i powiatowej.
Co
kilka zdań powtarza się, że powstanie III RP zawdzięczamy „Solidarności”. Ten
ruch objął około 10 milionów Polaków, ale z owoców skorzystało zaledwie
kilkadziesiąt, czy kilkaset tysięcy. Co z tego ma reszta? Odpowiedź da każdy,
na miarę swojej wiedzy i doświadczenia życiowego. W skali wielkich liczb to
bezrobocie, w swym apogeum, procentowo dwucyfrowe. To zubożenie społeczeństwa,
bo zarobki w wysokości kilkuset tysięcy rocznie, czy przekraczające milion, nie
przykryją biedy tych którzy nie mają z czego pokryć minimalnych wydatków na
życie swoje i rodziny. To zadłużenie państwa na skalę niewyobrażalną, nawet nie
w stosunku do długu zaciągniętego przez ekipę Gierka. Ono po prostu przestało
na nas robić wrażenie. A długi Gierka, na szczęście, wreszcie spłaciliśmy.
Dzisiaj
można otwarcie powiedzieć, że „Solidarność” to była wielka ściema. Na plecach
milionów które w nią uwierzyli wypłynęło kilkaset osób, no może kilka tysięcy,
którzy na tym autentycznie skorzystali. Do dzisiaj słyszę o tych którzy wówczas
zaangażowali się w ten ruch całym sobą, a teraz nie mają co do garnka włożyć,
bo są zbyt dumni żeby wyciągać rękę po jałmużnę, a ci którzy opływają w
zaszczyty i dostatki o nich zwyczajnie zapomnieli.
W
okresie który nastał po upadku PRL-u w społeczeństwie wyzwoleniu uległy
instynkty dotychczas nie znane w takiej skali. Te instynkty najbardziej
widoczne to złodziejstwo i nienawiść wzajemna.
Złośliwi
mówią, że nie kradnie tylko ten kto nie ma czego. To nieprawda. Nie tylko
okazja czyni złodzieja. Jest też przeświadczenie o bezkarności. To złodziejstwo
przybrało inne, bardziej „nowoczesne”, albo eufemistyczne nazwy. Stało się też
sposobem na życie. Na dostatnie życie. Jest znacznie gorzej, bo to złodziejstwo
ma formy zorganizowane.
Często
mówi się o strukturach mafijnych, które na dobre zadomowiły się w naszym kraju.
Zamiast o złodziejstwie mówi się teraz o aferach. To już nie są zagarnięte tysiące
złotych, ale miliony, a nawet miliardy. Składy osobowe aferzystów obejmują nie
tylko ludzi z polskimi paszportami.
Z
dziwnych rzeczy które towarzyszą aferom wymienię „zdolność” do ich przedawniania
się i niskie wyroki sądowe.
Za
PRL-u w obiegu było powiedzenie, że jak ktoś kradnie to już musi tyle, żeby
starczyło na dobrego adwokata. Dzisiejsi aferzyści mają na swe usługi
renomowane kancelarie adwokackie, które za odpowiednim wynagrodzeniem wykazują
brak powiązań swoich mocodawców z ewidentnymi przekrętami. Same afery są
możliwe dzięki niedoskonałości prawa, opieszałości organów ścigania i niskiej
sprawności wymiaru sprawiedliwości. Coraz częściej powtarzają się przypadki
afer z udziałem palestry, co samo w sobie świadczy o zdziczeniu obyczajów.
W
czasach PRL-u, zwłaszcza w jego końcówce, widoczna i odczuwalna była
solidarność społeczna, która niestety zaniknęła w III RP, kiedy człowiek
człowiekowi staje się wilkiem. Zaznaczam, że to felietonowe uproszczenie.
Dlaczego
tak się stało? Trudno mi powiedzieć czy był to proces samoistny, czy
inspirowany? Tego nie wiem. Nie mam pewności.
To
nie do końca prawda.
W
dyskusjach, ale nie tych medialnych, wiele uwagi poświęca się dociekaniom
dlaczego tak się dzieje? Wyspiarze /Brytyjczycy/ mają na to prostą maksymę „divide et impera”. Co my mamy z tym
wspólnego? Kto dzieli i rządzi? Na pewno nie UFO.
Kolejne pytanie brzmi:
dlaczego daliśmy się tak zmanipulować? Bo tak nam pasowało? Bo jesteśmy
łatwowierni? Bezwolni?
Tu
już wkraczamy na bardzo grząski grunt. W okresie „Solidarności” nastąpił wysyp
złotoustych, którzy obiecywali nam nie tylko złote góry. No nie od razu. Wśród
tych złotoustych nie brakowało członków PZPR i agentów bezpieki. Chodziło
przecież o bezpieczne przejście z gospodarki socjalistycznej do wolnego rynku
/dla nich/, bez protestów społecznych.
Najpierw
mieliśmy przezwyciężyć trudności okresu transformacji ustrojowej. To wymagało
wyrzeczeń ze strony społeczeństwa. Ci którzy nie rozumieli o co chodzi, szybko
odczuli to na własnej skórze, dokładniej kieszeni. Na krótko staliśmy się
milionerami. Nie ważne jaka była wartość realna tych milionów. Kto to dzisiaj
pamięta?
Potem
było już tylko gorzej. Nowa władza, wybrana a jakże, w demokratycznych wyborach,
zaczęła od zaciskania pasa, oczywiście nam, bo niby dlaczego miałaby robić to
sobie? Przecież już Urban powiedział, że rząd zawsze się wyżywi. Wiedział co
mówi.
Jakby
tego było mało, zaczęto likwidować masowo stanowiska pracy poprzez likwidację
całych zakładów. Żeby było to łatwiejsze do przełknięcia, sprzedawano za
symboliczne kwoty, czasem za przysłowiową złotówkę. Kupowali niekoniecznie ci
co mieli pieniądze. Nabywcy bezceremonialnie likwidowali produkcję, a park
maszynowy, czasem najnowocześniejsze maszyny, wywozili do swoich fabryk. Ten
proceder praktykowany jest po dzień dzisiejszy. To najnowszy przykład http://zywiec.naszemiasto.pl/tag/fabryka-papieru-solali.html
Z upływem czasu sposoby na likwidację
zakładów stawały się bardziej perwersyjne. Dobrze działające zakłady, będące
faktycznie konkurencją dla ich odpowiedników w innych częściach świata, poprzez
wadliwe zarządzanie, doprowadzano do upadłości i likwidacji.
Warto
też wspomnieć, że ze szczególnym upodobaniem likwidowano duże zakłady, bo tam
były silne liczebnie organizacje związkowe.
W
zamieszaniu jakim była owa transformacja ustrojowa powstały fortuny, których
właścicielami stała się dawniejsza partyjna nomenklatura, ludzie byłych służb
specjalnych, a także działacze opozycji solidarnościowej. W końcu to też ludzie
potrzebujący.
Bardziej
dociekliwi pytają dlaczego nie rozliczono funduszy „Solidarności”. Chodzi o
pieniądze które w latach 1980-89 płynęły do Polski z całego świata na wsparcie
działań „Solidarności”. Tego rozliczenia nie dokonano po dzień dzisiejszy, a
chodzi o miliony dolarów, które jak wieść niesie, zostały przytulone przez
zaradnych działaczy opozycji.
Tylko bez nazwisk proszę J
stary.piernik
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz