sobota, 27 grudnia 2014

Dlaczego? 1/2



Czy to pytanie jest podstawowe, czy tylko kluczowe?
Są pytania na które ciągle szukam odpowiedzi. Blog wymaga pisania krótko i na temat, bo mało kto chce czytać dłuższe teksty. Nie zawsze tak się da. Skróty myślowe nie zawsze są zrozumiałe dla czytających. To co piszę dalej jest moim subiektywnym spojrzeniem na to co za nami.
Od Magdalenki i Okrągłego Stołu minęło już 25 lat. To dużo, ale w historii to mało. To zaledwie jedno pokolenie. Jaką wiedzą o wydarzeniach związanych z rozmowami w Magdalence i ustaleniami Okrągłego Stołu dysponowało społeczeństwo 25 lat temu? Powiem ogólnikowo, niewielką.
Tym co się wokół mnie dzieje w sferze polityki interesuję się od powiedzmy 50 lat. Nie jest to związane z moim wykształceniem ani wykonywanym zawodem. To zainteresowanie z upływem czasu zmieniało swój charakter. Początkowo było to raczej ewidencjonowanie faktów. Z czasem przyszła refleksja, dlaczego tak się dzieje? Kto o tym decyduje?
W latach 60-tych wchodziłem w dorosłe życie. Byłem jednak zdany wyłącznie na własne siły. Jeszcze ulegałem wpływom propagandy, ale pierwsze oznaki niepokoju pojawiły się u mnie około 1967 roku, kiedy wybuchła tzw. druga wojna arabska, a w Polsce doszło do rozgrywek frakcyjnych wewnątrz PZPR, co skutkowało masowymi wyjazdami Żydów z Polski.
Możliwości poszerzania horyzontów wiedzy miałem niewielkie, ale jakoś dawałem radę. To pozwalało na weryfikację tej wiedzy z upływem lat.
Braliśmy kolejne „zakręty” dziejowe, czyli rok 1968, później 1970. Wtedy bardziej byłem zajęty rodziną i swoją karierą zawodową. W wydarzeniach politycznych zaczęły pojawiać się nowe nazwiska, które miały w polityce zadomowić się na dłużej. Wówczas nie przywiązywałem do tego większej wagi. Bardziej traktowałem to jako folklor polityczny, bo jakie znaczenie mogło wywrzeć kilku ludzi, czy nawet kilkunastu, którzy mieli inne rozumienie otaczającej rzeczywistości? Refleksja przyszła później. Jakim sposobem ci ludzie korzystali z przychylności reżimu? Dzisiaj przylgnęła do nich nazwa „koncesjonowana opozycja”.
W tym czasie przypadkowo wpadł mi w ręce „Biuletyn informacyjny PAP”. Był to serwis prasowy PAP wydawany na papierze różnego koloru. Kolor papieru określał adresata wiadomości. Z tego co pamiętam były trzy wersje biuletynu zawierające przedruki z prasy krajowej i zagranicznej oraz komentarze, czy raczej analizy, nie zawsze przeznaczone do rozpowszechnienia. Zdarzały się tam zapisy, że na określone informacje obowiązuje embargo całkowite, albo np. 24 czy 48 godzin. Przez ten czas nie wolno było danej informacji upowszechniać. Wtedy dotarło do mnie, że jest kilka wersji prawdy, w zależności od adresata.
Przyszedł rok 1976, później 1980. Czułem, że coś się zmieni, ale nie byłem pewien, czy mnie to zachwyca. Znając już mechanizm funkcjonowania państwa nie wierzyłem w możliwość wprowadzenia radykalnych zmian. Tym bardziej nie wierzyłem, że może to nastąpić drogą pokojową. Wydarzenia 1956 i 1970 roku wyraźnie to wykluczały. Ale coraz częściej pojawiały się informacje, że jest jakaś opozycja wobec istniejącej władzy. Okazało się też, że ta opozycja utrzymuje kontakty ze światem zachodnim. Można przemycić „bibułę”, można przewieźć literaturę zakazaną ze względów ustrojowych, ale prowadzić wielokrotnie rozmowy telefoniczne z rozmówcą w Paryżu, czy gdzie indziej na Zachodzie, bez zgody i wiedzy władzy?
Przyszło lato 1980 roku i przyszła „Solidarność”. Rozwój wydarzeń obserwowałem z Warszawy, której byłem mieszkańcem od lat. Nie wiem co bardziej przeważało we mnie niepokój, czy ciekawość tego co nastąpi? O prowokacji jako elemencie gry politycznej miałem wtedy wiedzę niewielką, a może żadną. Byłem zaskoczony skalą wydarzeń. Przeważała euforia. Strajki, podpisanie kolejnych porozumień, rejestracja NSZZ „Solidarność” i kontrnatarcie władzy, a potem stan wojenny. Najpierw strach spotęgowany wydarzeniami w „Wujku”, a potem narastająca apatia, że znowu przed nami lata beznadziei. Pojawiało się jednak przede mną pytanie dlaczego mamy kochać Amerykanów za to, że potęgują straty naszej gospodarki. Przecież dlatego obniża się nasza stopa życiowa, która i bez tego była na poziomie określanym bon-motem „ceny z Ameryki, zarobki z Afryki”. Pamiętam taki epizod ze swego życia, że mój zarobek miesięczny to była równowartość 30 USD po kursie czarnorynkowym.
Równocześnie obserwowałem płynącą z Zachodu pomoc, te słynne „paczki” i cały proceder który temu towarzyszył.
Walka z opozycją przybierała na sile. Świadczyła o tym śmierć G. Przemyka /komu ten dzieciak zawinił?/ i śmierć ks. J. Popiełuszki. Byłem na jego pogrzebie. Wówczas zdałem sobie sprawę, że władza przegięła i nadejdzie nowe. To tylko kwestia czasu. Oczywiście nie wiedziałem wówczas na czym to nowe będzie polegało. Nie wiedziałem wtedy, że śmierć ks. Jerzego mieściła się w walce o wpływy wewnątrz kierownictwa PZPR. Proces oskarżonych o morderstwo ks. Popiełuszki uświadomił mi, że ta głoszona przez władze prawda jest wewnętrznie niespójna.
Ale życie toczyło się dalej. Władza coraz bardziej robiła bokami, szukała gwałtownie wyjścia z sytuacji. Nadszedł rok 1988 i kraj zalała ponownie fala strajków. Skończylo się rozmowami w Magdalence i póżniej Okrągłym Stołem. 17 kwietnia 1989 roku reaktywowano NSZZ „Solidarność”. Jednak i wtedy i tym bardziej dzisiaj mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że dokonano wówczas swego rodzaju „cudu nad urną”. Na czym to polegało? Zachowano nazwę NSZZ „Solidarność”, przewodniczącym pozostał L. Wałęsa, ale odsunięto od wpływów w Związku całe jego radykalne skrzydło. Co najważniejsze, dokonano zmian w statucie Związku. To tak jakby „Solidarności” wyrwano kły. „Solidarność” stała się organizacją fasadową, uwikłaną w zwykłe gierki polityczne. Cała opozycja zamiast iść we wspólnym froncie zaczęła niczym drożdże dzielić się na partie i partyjki. Było tego ponad 150 sztuk, może nawet i 180. Większego rozdrobnienia sił nie można sobie wyobrazić. 

cdn
stary.piernik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Informacja dotycząca plików cookies: