Czy to
pytanie jest podstawowe, czy tylko kluczowe?
Są pytania na
które ciągle szukam odpowiedzi. Blog wymaga pisania krótko i na temat, bo mało
kto chce czytać dłuższe teksty. Nie zawsze tak się da. Skróty myślowe nie
zawsze są zrozumiałe dla czytających. To co piszę dalej jest moim subiektywnym
spojrzeniem na to co za nami.
Od Magdalenki
i Okrągłego Stołu minęło już 25 lat. To dużo, ale w historii to mało. To
zaledwie jedno pokolenie. Jaką wiedzą o wydarzeniach związanych z rozmowami w
Magdalence i ustaleniami Okrągłego Stołu dysponowało społeczeństwo 25 lat temu?
Powiem ogólnikowo, niewielką.
Tym co się
wokół mnie dzieje w sferze polityki interesuję się od powiedzmy 50 lat. Nie
jest to związane z moim wykształceniem ani wykonywanym zawodem. To zainteresowanie
z upływem czasu zmieniało swój charakter. Początkowo było to raczej
ewidencjonowanie faktów. Z czasem przyszła refleksja, dlaczego tak się dzieje? Kto
o tym decyduje?
W latach
60-tych wchodziłem w dorosłe życie. Byłem jednak zdany wyłącznie na własne
siły. Jeszcze ulegałem wpływom propagandy, ale pierwsze oznaki niepokoju
pojawiły się u mnie około 1967 roku, kiedy wybuchła tzw. druga wojna arabska, a
w Polsce doszło do rozgrywek frakcyjnych wewnątrz PZPR, co skutkowało masowymi
wyjazdami Żydów z Polski.
Możliwości
poszerzania horyzontów wiedzy miałem niewielkie, ale jakoś dawałem radę. To
pozwalało na weryfikację tej wiedzy z upływem lat.
Braliśmy
kolejne „zakręty” dziejowe, czyli rok 1968, później 1970. Wtedy bardziej byłem
zajęty rodziną i swoją karierą zawodową. W wydarzeniach politycznych zaczęły
pojawiać się nowe nazwiska, które miały w polityce zadomowić się na dłużej.
Wówczas nie przywiązywałem do tego większej wagi. Bardziej traktowałem to jako
folklor polityczny, bo jakie znaczenie mogło wywrzeć kilku ludzi, czy nawet
kilkunastu, którzy mieli inne rozumienie otaczającej rzeczywistości? Refleksja
przyszła później. Jakim sposobem ci ludzie korzystali z przychylności reżimu? Dzisiaj
przylgnęła do nich nazwa „koncesjonowana opozycja”.
W tym czasie
przypadkowo wpadł mi w ręce „Biuletyn informacyjny PAP”. Był to serwis prasowy
PAP wydawany na papierze różnego koloru. Kolor papieru określał adresata
wiadomości. Z tego co pamiętam były trzy wersje biuletynu zawierające przedruki
z prasy krajowej i zagranicznej oraz komentarze, czy raczej analizy, nie zawsze
przeznaczone do rozpowszechnienia. Zdarzały się tam zapisy, że na określone
informacje obowiązuje embargo całkowite, albo np. 24 czy 48 godzin. Przez ten
czas nie wolno było danej informacji upowszechniać. Wtedy dotarło do mnie, że
jest kilka wersji prawdy, w zależności od adresata.
Przyszedł rok
1976, później 1980. Czułem, że coś się zmieni, ale nie byłem pewien, czy mnie
to zachwyca. Znając już mechanizm funkcjonowania państwa nie wierzyłem w
możliwość wprowadzenia radykalnych zmian. Tym bardziej nie wierzyłem, że może
to nastąpić drogą pokojową. Wydarzenia 1956 i 1970 roku wyraźnie to wykluczały.
Ale coraz częściej pojawiały się informacje, że jest jakaś opozycja wobec
istniejącej władzy. Okazało się też, że ta opozycja utrzymuje kontakty ze
światem zachodnim. Można przemycić „bibułę”, można przewieźć literaturę
zakazaną ze względów ustrojowych, ale prowadzić wielokrotnie rozmowy
telefoniczne z rozmówcą w Paryżu, czy gdzie indziej na Zachodzie, bez zgody i
wiedzy władzy?
Przyszło lato
1980 roku i przyszła „Solidarność”. Rozwój wydarzeń obserwowałem z Warszawy,
której byłem mieszkańcem od lat. Nie wiem co bardziej przeważało we mnie
niepokój, czy ciekawość tego co nastąpi? O prowokacji jako elemencie gry
politycznej miałem wtedy wiedzę niewielką, a może żadną. Byłem zaskoczony skalą
wydarzeń. Przeważała euforia. Strajki, podpisanie kolejnych porozumień, rejestracja
NSZZ „Solidarność” i kontrnatarcie władzy, a potem stan wojenny. Najpierw
strach spotęgowany wydarzeniami w „Wujku”, a potem narastająca apatia, że znowu
przed nami lata beznadziei. Pojawiało się jednak przede mną pytanie dlaczego
mamy kochać Amerykanów za to, że potęgują straty naszej gospodarki. Przecież
dlatego obniża się nasza stopa życiowa, która i bez tego była na poziomie
określanym bon-motem „ceny z Ameryki, zarobki z Afryki”. Pamiętam taki epizod
ze swego życia, że mój zarobek miesięczny to była równowartość 30 USD po kursie
czarnorynkowym.
Równocześnie
obserwowałem płynącą z Zachodu pomoc, te słynne „paczki” i cały proceder który
temu towarzyszył.
Walka z
opozycją przybierała na sile. Świadczyła o tym śmierć G. Przemyka /komu ten
dzieciak zawinił?/ i śmierć ks. J. Popiełuszki. Byłem na jego pogrzebie.
Wówczas zdałem sobie sprawę, że władza przegięła i nadejdzie nowe. To tylko
kwestia czasu. Oczywiście nie wiedziałem wówczas na czym to nowe będzie
polegało. Nie wiedziałem wtedy, że śmierć ks. Jerzego mieściła się w walce o
wpływy wewnątrz kierownictwa PZPR. Proces oskarżonych o morderstwo ks.
Popiełuszki uświadomił mi, że ta głoszona przez władze prawda jest wewnętrznie
niespójna.
Ale życie
toczyło się dalej. Władza coraz bardziej robiła bokami, szukała gwałtownie
wyjścia z sytuacji. Nadszedł rok 1988 i kraj zalała ponownie fala strajków. Skończylo
się rozmowami w Magdalence i póżniej Okrągłym Stołem. 17 kwietnia 1989 roku
reaktywowano NSZZ „Solidarność”. Jednak i wtedy i tym bardziej dzisiaj mało kto
zdaje sobie sprawę z tego, że dokonano wówczas swego rodzaju „cudu nad urną”.
Na czym to polegało? Zachowano nazwę NSZZ „Solidarność”, przewodniczącym
pozostał L. Wałęsa, ale odsunięto od wpływów w Związku całe jego radykalne
skrzydło. Co najważniejsze, dokonano zmian w statucie Związku. To tak jakby
„Solidarności” wyrwano kły. „Solidarność” stała się organizacją fasadową,
uwikłaną w zwykłe gierki polityczne. Cała opozycja zamiast iść we wspólnym
froncie zaczęła niczym drożdże dzielić się na partie i partyjki. Było tego
ponad 150 sztuk, może nawet i 180. Większego rozdrobnienia sił nie można sobie
wyobrazić.
cdn
stary.piernik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz